Od wielu lat mam ten problem, ale jakoś sobie radziłam. Wystarczyło, że przed wizytą u fryzjera porządnie umyłam włosy i natłuściłam skórę głowy. Coś tam się nadal sypało, ale niewiele i jeszcze nikt nie zwrócił na to głośno uwagi. Do wczoraj.
Zobacz również: Poprosiła fryzjera o modną fryzurę. Teraz wstydzi się wyjść z domu
Poszłam na umówioną wizytę do innego salonu, niż zwykle. Z polecenia, więc byłam dobrej myśli. Usiadłam na fotelu, żeby ustalić czego oczekuję i wtedy ona zaczęła poruszać moimi włosami. Zobaczyła białe łuski. Szybko zabrała mnie do mycia.
Włosy jeszcze nie wyschły, a tu znowu biały śnieg się sypie. Wtedy usłyszałam, że mnie nie obsłuży.
Ona nie wie co to, bo na zwyczajny łupież to nie wygląda. W rękawiczkach nie pracuje, a dotykać nie chce. Wtedy spokojnie jej tłumaczę, że faktycznie to nie jest łupież, ale łojotokowe zapalenie skóry. Wtedy zrobiła jeszcze większe oczy i zaczęła nerwowo szorować ręce.
Zobacz również: Ścięcie włosów to najlepsza decyzja, jaką podjęły te dziewczyny. Nigdy nie wyglądały tak kobieco
Uspokoiłam ją, że to choroba genetyczna. Nieuleczalna, ale też nie jest zaraźliwa. To po prostu przesuszony naskórek, który się łuszczy. Nie ma się czego bać i brzydzić. Co ona na to? Nie dała się przekonać. Stwierdziła, że pierwsze słyszy i nie chce mi zaszkodzić.
W rzeczywistości po prostu się brzydziła. Widziałem jej minę i słyszałam szepty do współpracownicy. Kobiety w poczekalni widziały to zamieszanie i patrzyły na mnie, jak na trędowatą. W życiu nie zostałam tak upokorzona.
Nie wiem jakim cudem można być fryzjerem i nie mieć pojęcia o chorobach dermatologicznych. Chciałam odetchnąć na fotelu, a zostałam zmieszana z błotem.
Martyna
Zobacz również: Oszpecone przez fryzjera. Poprosiły o ombre, a teraz wstydzą się wyjść z domu