Mieszkamy razem od kilku miesięcy, ale już zdarzyło nam się kilka kłótni o pieniądze. Mojego chłopaka denerwuje, gdy coś sobie kupię i mu o tym nie powiem. Nie mamy wspólnego konta, ale w sumie jeden budżet - na wynajem, jedzenie, rachunki, benzynę i tak dalej.
Zobacz również: Faceci mają dość zachłannych partnerek. Wyliczają, za co kobieta w związku musi płacić
Z jednej strony rozumiem, o co mu chodzi, ale chyba trochę przesadza. Jestem dziewczyną i czasem lubię sobie pójść na zakupy. Potrzebuję nowych ubrań, kosmetyków, książek, gadżetów do domu itp. Faktycznie zdarzyło się, że zabrakło mi do końca miesiąca i on musiał dołożyć więcej.
Ale czy to taka zbrodnia? Gdybym miała, a jemu skończyłyby się pieniądze, to też bym mu pomogła.
Postawił twardy warunek. Chce mieć wgląd w to, co kupuję. Mam mu pokazywać wszystkie swoje zakupy z paragonami. Na słowo mi nie uwierzy, a chce znać dokładne ceny. On twierdzi, że robi to z troski o mnie i nasze wspólne życie.
Zobacz również: Faceci zdradzili, co myślą o zarobkach swoich kobiet. „Czasami jej współczuję”
Dziwnie się z tym czuję. Rzeczywiście ograniczyłam przez to zbędne zakupy, ale stałam się jego więźniem. On chce decydować o moich wydatkach, które ponoszę z własnej pensji. Jeszcze chwila, a będzie chciał mieć dostęp do mojego konta.
Zastanawiam się, co mam z tym zrobić. Może zaproponować wspólny rachunek, na który wpłacalibyśmy pieniądze na życie? Resztę mogłabym sobie wydawać według własnego uznania. O ile coś w ogóle by dla mnie zostało.
Teraz jak tylko wrócę z jakąś siatką, to od razu kładę mu paragon na stół. Twierdzi, że mi ufa, ale woli sprawdzać.
Joanna
Zobacz również: Aneta od roku jest w związku. Obliczyła, ile na tym ZAROBIŁA