Jestem zdania, że ludziom trzeba pomagać. Nawet jeśli nie ze szlachetnych powodów, to interesownie. My okażemy wsparcie komuś, a w razie czego możemy oczekiwać rewanżu. Tym razem zrobiłam to po prostu ze współczucia. Bliska koleżanka była w związku, facet wyrzucił ją z dnia na dzień i została na lodzie.
Zobacz również: LIST: „Zamieszkaliśmy razem, ale ja... nie potrafię skorzystać z WC, kiedy on jest za ścianą!”
Powrót do rodziny nie wchodził w grę, bo pochodzi z innej części kraju, a tutaj pracuje. Na wynajem własnego lokum nie było jej wtedy stać. Najpierw była mowa o tygodniu u mnie. Potem sama zaproponowałam, żeby została dłużej. Po kilkunastu dniach miała się ogarnąć.
Wczoraj minęło pół roku od momentu, kiedy przyszła do mnie z walizkami. Straciłam nadzieję, że kiedyś się usamodzielni.
Moja asertywność jest tak mała, że nie potrafię wyrazić swojego zdania. Przyzwyczaiła się do siedzenia mi na głowie. W sumie to się nie dziwię, bo jak ona pracuje w weekendy, to ja jej sprzątam w pokoju. Zawsze też może liczyć na domowy obiad. Nowego faceta jeszcze nie ma, więc dobrze jej tak, jak jest.
Zobacz również: Bez tych 4 rzeczy nie możecie ze sobą zamieszkać. To się nie uda
Ale mnie nie do końca... Denerwuje mnie to, że mam przy niej tyle roboty. Rachunków też wcale nie dzielimy po równo i jestem na tym stratna. Ciężko też ułożyć sobie własne życie miłosne, kiedy w mieszkaniu ciągle ktoś jest. Albo w każdej chwili może wejść.
Regularnie słyszę, że już niedługo. Kilka razy niby oglądała już inne mieszkania. Jakoś w to nie wierzę.
Najchętniej postawiłabym jej ultimatum - masz 3 dni na wyprowadzkę. Jak tego nie zrobisz, to wywalam twoje rzeczy za drzwi. Ale ja taka nie jestem... Nie potrafię. Ludzie zawsze wchodzili mi na głowę, a im jestem starsza, tym jest gorzej. Stałam się ofiarą. Jej i własnej naiwności.
Sylwia
Zobacz również: LIST: „Pozwoliłam nieletniej córce zamieszkać z chłopakiem. I co w tym złego?!”