Mam 17 lat i w przeciwieństwie do moich koleżanek, nie żyję tylko internetem, telefonami, ciuchami i chłopakami. Uważam, że mam na to wszystko czas. Nie widzę w tym nic złego, ale pod warunkiem, że ma się w głowie coś jeszcze. Ja mam swoją wiarę, której nigdy się nie wstydziłam. Jeśli wyprę się mojej religii, to nic mi już nie pozostanie. Możecie się śmiać, ale mam swoje zasady.
Do tej pory nie było z tym problemu, ale od kiedy jestem w liceum, mam z tego powodu dużo nieprzyjemności. Wszyscy uważają mnie za nawiedzoną. Tylko dlatego, że chodzę często do kościoła, noszę krzyżyk na szyi i nie boję się przeżegnać w miejscu publicznym. To ostatnie chyba najbardziej ich denerwuje. Tak się złożyło, że obok szkoły jest kościół i kiedy go mijam, zawsze wykonuję znak krzyża.
Zobacz również: LIST: „Ksiądz powiedział, że noszenie spodni przez kobietę to obrzydliwość. Ma rację!”
fot. Unsplash
Nauczono mnie, że kiedy mija się świątynię, to wypada się przeżegnać. Przyzwyczaiłam się i robię to odruchowo. Kiedy wracam z koleżankami ze szkoły, to aż ode mnie uciekają, kiedy to robię. Mówią, że robię im wiochę i w ogóle, co ludzie sobie pomyślą. Jest mi bardzo przykro, że tak mnie traktują. Mogą sobie nie wierzyć, ich sprawa, ale niech mnie szanują.
Kiedy po weekendzie opowiadają sobie, co robiły, to zawsze wychodzi na to, że mnie nie ma o co pytać, bo przecież całą niedzielę spędziłam w kościele. Tłumaczę im, że wiara nie oznacza tylko tego. Przecież ja jestem normalną dziewczyną! W klasie nie ma ani jednej osoby, która traktowałaby wiarę serio i dlatego stałam się kozłem ofiarnym. Zawsze mają kogo wyśmiać, bo przecież ja jestem moherem. Dobrze, że są wakacje i trochę od tego odpocznę.
Zobacz również: LIST: „Jako farmaceutka mam prawo odmówić ci sprzedaży antykoncepcji. Już tłumaczę, dlaczego...”
fot. Unsplash
Czuję się odrzucona i szykanowana. Tyle się mówi o tolerancji... Moi znajomi wolą mieć przyjaciół homoseksualistów, niż katolików. Dla nich to normalniejsze, niż rozmawianie z „wymyśloną Bozią”. Na razie się trzymam, bo wiem, że każdy musi dźwigać swój krzyż, ale nie jest mi łatwo. Chciałabym być lubiana i rozumiana.
Na razie mam poczucie, że rozumie mnie tylko Bóg. Mogę być sobą tylko w czterech ścianach. Wszyscy wymagają ode mnie, żebym wreszcie „znormalniała”. Dlaczego tak to wygląda? Czy nie możemy szanować innych, bez względu na ich przekonania? Naprawdę, nie zachowuję się jak zakonnica i nikogo nie nawracam. Jestem po prostu sobą.
Dominika
Zobacz również: LIST: „Moja siostra urodziła chore dziecko. To KARA za antykoncepcję i ślub z rozwodnikiem”