Niby wiedziałam, że to ryzyko i nie powinnam tak robić. Ale czasami nie było po prostu wyjścia. Regularnie korzystałam z testerów i stanowisk do makijażu w sieciówkach kosmetycznych. Do tej pory nic złego się nie stało. Tym razem miało być podobnie…
Spieszyło mi się do pracy, a nie nocowałam w domu, więc trzeba było się ratować inaczej. Weszłam do ulubionego sklepu kosmetycznego. Nałożyłam sobie puder, cienie, pomadkę i jeszcze spryskałam się perfumami. Nie z biedy, ale wygody.
Pod koniec dnia coś zaczęło mnie swędzieć. Potem pojawiło się zaczerwienienie. Następnego ranka obudziłam się w strasznym stanie.
fot. Unsplash
Moje oczy były koszmarnie opuchnięte i sklejone. Tak, jakby wylała się z nich ropa i zaschła. Do tego czerwone plamy na policzkach i jakaś wysypka na ustach. Naprawdę się przeraziłam. Poprosiłam chłopaka, żeby zabrał mnie do lekarza, bo z takimi rzeczami nie ma żartów.
W przychodni usłyszałam, że to prawdopodobnie zakażenie. Ewentualnie reakcja alergiczna, ale nie wiadomo na co, bo nigdy tak nie reagowałam na kosmetyki. Dostałam jakieś leki i chociaż minęły prawie 2 tygodnie, to nadal wyglądam fatalnie.
Złapałam ewidentnie wirusa, który cały czas we mnie siedzi. Wczoraj dostałam nowe specyfiki, które mają pomóc. Ktoś roznosi choroby po mieście i akurat ja musiałam to złapać.
fot. Unsplash
Dlatego przestrzegam - z takimi rzeczami trzeba uważać. Sama już nigdy nie sięgnę po żaden tester. Nigdy nie wiadomo, kto przed tobą z niego korzystał. Można się dorobić na amen, a jak mówił lekarz - nawet się przekręcić, jak to jest silna bakteria czy wirus. Aż robi mi się niedobrze, jak pomyślę, kto się wcześniej malował tymi mazidłami.
Mam tylko nadzieję, że kiedyś wrócę do dawnego stanu. Na razie wyglądam fatalnie. Jak poparzona. Ludzie się ze mnie śmieją, jak idę do pracy, a nawet chłopak nie chce się do mnie zbliżać. A wszystko dlatego, że chciałam się tylko pomalować.
Nie ryzykujcie…
Gosia