Jestem zadbaną dziewczyną, lubię dobrze wyglądać, ale prawda jest taka, że nie stać mnie na nie wiadomo co. Od czasu do czasu kupię sobie coś w sieciówce, chociaż jakość tych ubrań jest coraz gorsza, a ceny coraz wyższe. Mimo to, widzę że osoby w moim wieku i tak wydają majątek na byle jakie szmaty, bo tak wypada. Ma być metka. Jeśli nie od projektanta, bo mało kogo na to stać, to przynajmniej z Zary, Reserved czy tam Mango. Nie widzę w tym sensu.
Do tej pory też ulegałam tej presji, ale wiele rzeczy, takich jak buty, bieliznę czy koszulki zdarzało mi się kupować na targowiskach. Nikt się nie orientował, więc nie było sensu przepłacać. Tylko, że ostatnio spotkała mnie dziwna sytuacja. Kupiłam sobie bluzkę w Lidlu. Niczym się nie różni od rzeczy dostępnych w centrach handlowych, a materiał jest nawet lepszy. Nie mówiąc o cenie. Następnego dnia poszłam w niej na uczelnię i wywołałam skandal. Ubierasz się w dyskoncie?!
fot. Unsplash
Takimi słowami przywitała mnie koleżanka. Rzuciła tym tekstem, jak jakąś najgorszą obelgą. Ona oczywiście tam nie kupuje, ale widziała w gazetce te „łachmany” i skojarzyła. Bardzo ją to zdziwiło, bo do tej pory miała mnie za normalną dziewczynę, a nie kogoś, kto kupuje ciuchy porozrzucane pomiędzy warzywami i mięsem. No to fajnie, wyszłam na nienormalną, bo kupiłam lepszej jakości bluzkę za 25 zł, a nie 70. Wyszłam na idiotkę, bo nie przepłaciłam.
Moi rówieśnicy są naprawdę zaślepieni tymi metkami i markami. Kupią byle co. Nie liczy się ciuch, ale firma, która go wyprodukowała. Jak z Zary, to oczywiście supermodne, śliczne i porządne, a Lidl... Przecież to sklep dla biedaków i w ogóle. Poczułam się naprawdę głupio i sama mam wątpliwości, czy kupić tam kolejną rzecz. Raz na jakiś czas pojawiają się ładne ubrania, ale jeśli mam być z tego powodu wytykana palcami...
fot. Unsplash
Jeśli dobrze rozumiem, to mogę kupić byle szmatę, ale pod warunkiem, że pochodzi z „porządnego” sklepu i kosztuje więcej, niż rzeczywiście jest warta. Tak właśnie rozumują młodzi ludzie. Wiecie jak to się nazywa? Próżność. Głupota też, bo za oszczędność zostałam zwyczajnie wyśmiana. Dobrze, że się nie przyznałam do tego, co zrobiłam rok temu. W porównaniu z bluzką z Lidla, to była już zbrodnia do kwadratu. Kupiłam sobie legginsy w Biedronce, a na dodatek chodziłam w nich przez cały rok i nikt się nie zorientował!
Sama widzę, jak bezsensownie podchodzi się do tematu marek i firm, ale sytuacja z tą bluzką doprowadziła do tego, że pewnie nieprędko zrobię kolejne zakupy w dyskoncie. Póki nie zmieni się nastawienie ludzi, to szkoda się ośmieszać.
A co Wy myślicie na ten temat?
Karolina