Chciałabym podzielić się z Wami czymś, co strasznie mnie trapi, deprymuje. Otóż w liceum byłam na profilu biol-chem, (bo umyśliłam sobie, że zostanę lekarzem, niestety moje ambitne plany zostały zweryfikowane przez szkolną codzienność) choć sama nie wiem dlaczego. Od zawsze byłam humanistką, gimnazjum upływało mi na miłości do historii, byłam redaktorką szkolnej gazetki, chwalono mnie za specyficzny styl pisania, to jednak coś mnie z tym biol-chemem podkusiło.
Przejdę więc do rzeczy, jeszcze w 3 klasie LO kompletnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić - zdawałam na maturze biologię, geografię i coraz bardziej obawiałam się dnia, kiedy wreszcie będę musiała podjąć TĘ decyzję. W maju, gdy już było za późno na jakąkolwiek zmianę deklaracji maturalnej umyśliłam sobie, że będę studiować prawo. Niestety, z przedmiotami maturalnymi nie miałam najmniejszych szans na prawo dzienne, dlatego poszłam na zaoczne...
Dziś jestem na studiach zaocznych (2 rok), i choć uwielbiam ten kierunek i nie zamieniłabym go na żaden inny, to przez tryb studiowania czuję się gorsza, głupsza, mniej wartościowa od moich dziennych kolegów. Czy uważacie, że mam podstawy do czucia się gorszą, czy po zaocznych mam szansę na aplikację/dostanie się na dzienny doktorat?
Dodam, iż jestem (i zawsze byłam) bardzo ambitna, pracowita i poważna, ale przez ludzi z grupy czuję się tłamszona. Oni rzadko są przygotowani, często poprawiają kolokwia/egzaminy kilka razy, może to egoistyczne, ale nie integruję się z nimi, uważam, że nie zasługują na bycie ze mną w grupie... Nie odbierajcie mnie źle, po prostu jestem zagubiona i nie wiem dokąd zmierzam... Znacie jakieś przykłady osób, którym udało się po zaocznych? Powiedzcie, co mam robić...
Ściskam każdą z Was,
K.