Jestem w trudnej sytuacji. Wydaje mi się, że jestem dojrzała i odpowiedzialna, ale moi rodzice zupełnie tego nie widzą. A nawet jeśli, to udają, że wciąż jestem malutką córeczką, o którą trzeba dbać i chronić przed wszystkimi. Całe życie patrzyli mi na ręce, żebym przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego. Zabraniali spotykać się z chłopakami, kiedy byłam młodsza. Na wszelki wypadek ciągle straszyli niechcianą ciążą. Odwozili do szkoły... I tak ciągle na ich smyczy. Chcę się wyrwać.
Jakimś cudem zaakceptowali mojego starszego chłopaka. 4 lata różnicy to chyba nic wielkiego, a oni na początku zachowywali się tak, jakbym przyprowadziła 40-latka. Tak nie wypada, on mnie skrzywdzi i w ogóle. Minęły 2 lata, wciąż jesteśmy razem i chyba wreszcie to przełknęli. Ale pomysłu o wspólnym mieszkaniu nie chcą nawet słuchać. Mówią, że po ich trupie, że oszalałam i „wykazuję się ogromną nieodpowiedzialnością”. Co za bzdury.
fot. Thinkstock
To chyba dobrze, że chciałam z nimi o tym spokojnie porozmawiać i wyjaśnić swoje racje? Moja koleżanka pewnego dnia zmyła się z domu i tyle ją widzieli. Tego chcą? Czuję się odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też za nich. Dlatego potrzebuję ich akceptacji. Oczywiście wyszło na to, że jestem młodą smarkulą, która nic nie wie o życiu. Umrę z głodu, chłopak mnie będzie bił, nie skończę szkoły, nie mówiąc o studiach, na które się przecież nie wybiorę.
Mają o mnie naprawdę kiepskie zdanie, skoro gadają takie głupoty. Ciągle tylko „jak ja to sobie wyobrażam?!”. Właśnie chcę im powiedzieć jak, ale nie chcą słuchać. Chłopak pracuje i bardzo dobrze zarabia. Wynajmuje mieszkanie, które spokojnie utrzymuje. Dodatkowa osoba nie wpłynie na czynsz itp. Jeść mi da, inne rzeczy też zapewni, więc w czym problem? Oni nie rozumieją, jak ja się czuję. Nie tylko go kocham i chcę z nim być, ale potrzebuję trochę powietrza. Przy nich się duszę.
fot. Thinkstock
Wszystko chcą wiedzieć i to mnie doprowadza do szału. Ciągle tylko wypytują jakie oceny dostałam, czego mam zamiar się uczyć, chyba nie planuję wyjścia wieczorem, bo przecież jest tak niebezpiecznie itd. Bez ich gadania też bym miała dobre wyniki, bo mam coś w głowie i zależy mi na mojej przyszłości. Ich nadopiekuńczość tylko mnie hamuje, a wcale nie rozwija. Chciałabym żyć normalnie, bez tego wszystkiego.
Kocham ich, pewnie ciągle bym ich odwiedzała, ale nie chcę być z nimi 24 godziny na dobę. Mam możliwość to zmienić, więc dlaczego nie?
Dorota