Zawsze się wściekałam, kiedy w rodzinie czy wśród znajomych zaczynały się rozmowy „o życiu” i zaraz wszyscy zaczynali narzekać. Bieda, bezrobocie, politycy, tragedia na tragedii. Myślałam, że oni tak po prostu lubią. Pogadają sobie i im przejdzie, bo przecież nigdy nie jest aż tak źle. Kiedy skończyłam studia, przekonałam się, że mieli sporo racji. Miałam wykształcenie, chęci i ogromną determinację, a skończyło się na tym, że patrzę na siebie jak na nieudacznika. Nic mi się w życiu nie udaje.
Pierwsza praca to była pomoc w biurze. Na początek może być. Dostałam 1000 zł na rękę, a pracowałam na cały etat. Często po godzinach, ale nie wypadało się prosić o dodatkową kasę, więc siedziałam cicho. Zwolniłam się, kiedy dostałam się do call center. Podła robota, bo wciskałam ludziom kit, a niewiele z tego miałam. Nikt niczego nie kupował i kończyłam miesiąc z podstawą 1200. Wylali mnie za wyniki.
fot. Thinkstock
Nie wiem, czy to już początki depresji, ale to się źle skończy. Uczyłam się przez wiele lat, próbowałam wszystkich możliwości pracy i wszędzie głodowa pensja. Czuję się beznadziejnie. Nie mam nic. A do tego żadnych perspektyw. Wszędzie słyszę o średniej płacy 3800 zł, a ja marzę chociaż o 2 tysiącach. Chyba się nie doczekam.
To albo nie jest kraj dla młodych ludzi, albo mam ewidentnego pecha. Nie wiem, co gorsze. Jak Wy sobie z tym radzicie? Nie czuję się normalnym człowiekiem, kobietą, ale jakimś chodzącym zerem.
Alicja
fot. Thinkstock
Na pracę w szkole, bo jestem po pedagogice, praktycznie nie było szans. Myślałam, że załapię się chociaż w świetlicy. Nic z tego, bo tam trafiają zazwyczaj nauczycielki na emeryturze, żeby sobie dorobić. Dla młodych nie ma miejsca. O innych opcjach nawet nie mówię, bo nawet jeśli, to i tak czekałoby mnie życie za 1500 zł miesięcznie przez wiele lat. Właśnie taką pensję dostałam w hotelu, gdzie siedziałam na recepcji. Obiecywali szybki awans, ale skończyło się na tym, że siedziałam tam całymi nocami przez rok.
Teraz trafiłam na zlecenie do biura rachunkowego i dostaję 1300 zł na umowę o dzieło. Przecież za takie pieniądze nie da się żyć. Gdyby nie pomoc rodziców, to umarłabym z głodu. Opłacam sobie kawalerkę daleko od centrum miasta, nie ma nawet szans na to, żeby poszukać czegoś lepszego z chłopakiem. Nie mówię o ślubie, założeniu rodziny. Nie wiem, czy to ja jestem tak beznadziejna, czy większość musi tak żyć?