Mam 30 lat, od prawie roku spotykam się ze starszym o 9 lat facetem, który do tej pory nie jest w stanie wyznać mi miłości. Jestem niezależna finansowo, mam własne pasje i dobrą pracę, spore grono fantastycznych przyjaciół i cieszę się dużym powodzeniem wśród mężczyzn. Często jednak przyciągałam niepoważnych chłopców mających pstro w głowie. W nim spodobało mi się to, jaki jest spokojny, skromny, skryty.
Jest to człowiek wykształcony, inteligentny, o bardzo dobrej pozycji zawodowej, obowiązkowy i skrupulatny. Z nikim nie dzieli się swoim życiem prywatnym, ani poprzez rozmowy, ani portale społecznościowe. W obecności innych ludzi nigdy mnie nawet nie przytula. Z przyjaciółmi utrzymuje sporadyczny kontakt (mieszkają w innych miastach), z rodziną żadnego - ojciec nie żyje, matki nie chce znać (podobno kwestie finansowe). Ostatniej dziewczynie wyznał miłość po 2 latach spotykania się - okazało się, że ona myślała, że to tylko przyjaźń, ponieważ on nigdy nie przejął inicjatywy…
fot. Thinkstock
Ciężko było go poznać, ale odkąd się spotykamy, bardzo się otworzył. Ja zobaczyłam w nim po prostu wartościowego człowieka, na którego jak się potem okazało, mogłam zawsze liczyć. Zamieszkaliśmy ze sobą po 2 miesiącach związku, ponieważ zaszłam w ciążę i on nalegał na ten krok, szybko jednak poroniłam. Układało nam się perfekcyjnie - rozpieszczał mnie, wyręczał w obowiązkach,zasypywał prezentami. Czułam się szczęśliwa i kochana. Brakowało mi tylko czasem rozmów o uczuciach, jakichś romantycznych wyznań. Stopniowo wszystko psuły też jego regularne wątpliwości co do przyszłości naszego związku.
Było to jego pierwsze mieszkanie z kobietą - miał wtedy 38 lat. Jest to człowiek, który nigdy nie był żonaty, nawet zaręczony. Twierdzi, że nie wyobraża sobie siebie w takiej relacji. Po 4 miesiącach związku (2 miesiącach mieszkania razem) spakowałam się i wyniosłam. Wtedy błagał mnie bym wróciła, spełniał każde moje życzenie, deklarował chęć zmiany, powiedział wprost, że jeśli odejdę, straci najcenniejsze, co w życiu miał i że nigdy z nikim nie był tak blisko - uległam. Kiedy jednak po pół roku związku nie był w stanie wyznać mi miłości (ode mnie usłyszał to po 4 miesiącach), wróciłam do swojego mieszkania i zerwałam kontakt - a przynajmniej próbowałam. Czego to on nie robił, żeby tylko mnie nie stracić - pisał, wysyłał prezenty, szukał pretekstu do kontaktu każdego dnia…
fot. Thinkstock
W ten sposób po 2 miesiącach przerwy znów zaczęliśmy się spotykać, mimo, że nadal nie było z jego strony żadnych większych deklaracji. Zaraz po tym jak wróciliśmy do siebie, pojawiło się na rynku bardzo atrakcyjne mieszkanie - takie, jakie sobie wymarzyliśmy - i byliśmy zdecydowani na wspólne kupno. Myślałam, że wreszcie jest normalnie, że on coś zrozumiał i jest zdolny do zaangażowania. Z winy sprzedawcy jednak transakcja nie doszła do skutku, a my mieszkamy nadal osobno. On wynajmuje mieszkanie, ja mam swoje, małe. Wydawało mi się, że to, kiedy zamieszkamy znów razem, jest kwestią dni, może tygodni. Ale kiedy poruszyłam ten temat, mocno się zdziwiłam. Stwierdził, że od mieszkania razem do zaręczyn to już niedługa droga, a on sobie tego nie wyobraża.
Byłam w szoku, ponieważ przecież wcześniej już mieszkaliśmy razem. Według mnie po roku związku mam prawo oczekiwać jakichkolwiek deklaracji. Mam ochotę rzucić to wszystko i niech on sobie żyje sam w tym swoim dziwnym świecie... Z drugiej strony zawsze był przy mnie, nigdy mnie nie zawiódł, nie interesuje się zupełnie innymi kobietami i za każdym razem, kiedy próbuję odejść - zatrzymuje mnie. Wydaje mi się, że nie oczekuję dużo - przyzwyczaiłam się już do jego skrytej natury, ale czasem chciałabym usłyszeć jakieś czułości, tak zwyczajne, jak każda kobieta. Zdrobnienie mojego imienia i buziak - to najwięcej, na co go stać. Sama już nie wiem, co myśleć.
Anka