Wraz z mężem i dwójką dzieci mieszkamy w małym mieście. Niedługo to się zmieni, bo syn wyjeżdża na studia do większego miasta. Oczywiście chcemy z mężem mu pomagać. Finansowo nas na to stać. Nie chcemy go jednak za bardzo rozpieścić, bo wychowujemy nasze dzieci zgodnie z zasadą szacunku ludzi, ich pracy, a co za tym idzie i szacunkiem do pieniędzy. Chcemy by nasz syn uczył się w trybie dziennym, a nie zaocznym, dlatego postanowiliśmy z mężem go utrzymywać na odległość.
Wynajmiemy mu mieszkanie, ale nie samemu. Jego kolega będzie mieszkał wraz z nim. Oprócz mieszkania i opłat, chcemy opłacać mu również abonament i bilet miesięczny. No i oczywiście dawać na życie. Opłaty co miesiąc wyjdą nas 800 zł, a trzeba doliczyć jeszcze ubrania, książki, kosmetyki. Ostatnio zaczęliśmy zastanawiać się z mężem ile pieniędzy na jedzenie wystarczy 19-latkowi. Na początku stwierdziliśmy, że 700zł to dobra kwota, ale gdy tak się zastanowiliśmy, stwierdziliśmy, że ile to jedzenia można kupić za 700zł? Mnóstwo!
Boimy się dać mu aż tyle pieniędzy, bo zawsze pójdzie na jakieś piwko, to na imprezę czy na papierosy. Chcemy by nas syn nauczył się gospodarować pieniędzmi, a nie wydawał je na głupoty. My z mężem ciężko na nie pracujemy, więc znamy ich wartość. Nasz syn pracował tylko w wakacje, roznosił ulotki czy kosił trawę. Teraz waham się czy 700 zł to faktycznie nie za dużo, mój mąż wychodzi z założenia, że za 100zł/tyg można chodzić najedzonym, ale 400 zł to faktycznie trochę mało, bo wychodzi zaledwie 13zł na dzień, a co można za to kupić?
Chleb, wodę, parę plasterków szynki czy sera, jakiś jogurt, owoc, chińską zupkę i ewentualnie coś jeszcze. Przeliczając na dobę (bo myślę, że tak jest najrozsądniej) 20 zł to w sam raz. Wyszłoby to wtedy 600 zł. Nie wiem tylko co na to nasz syn. U nas w domu raczej nie oszczędzaliśmy na jedzeniu. Cenimy sobie dobre, smaczne, wysokiej jakości jedzenie, a to niestety kosztuje. Zdajemy sobie sprawę, że skończy się dla niego wędzony łosoś do kanapek czy tuńczyk i ser feta w sałatkach. Skończy jeść swoje ulubione mango czy granaty, a zacznie np. banany czy jabłka. No i nie będzie słodyczy, bo one też kosztują.
Z drugiej strony, chciał być dorosły, to musi z czegoś zrezygnować. Musi nauczyć się chociaż pozornej samodzielności, zarządzania własnymi pieniędzmi i rozsądnymi zakupami. Mój mąż powtarza również, że jak będzie mu za mało pieniędzy, zacznie mu brakować to w weekendy może poszukać dorywczej pracy. Tylko zastanawiam się czy nie będzie mu za ciężko tak od pon. do pt. studiować, a w weekendy jeszcze pracować.
Jeśli któraś z Was była lub jest w podobnej sytuacji, chętnie poznam Wasze opinie. Zanim porozmawiamy z synem wolałabym się upewnić czy te 600 zł to jest dobra kwota. Zaznaczam, że chcemy dla syna jak najlepiej i dlatego też dla jego dobra nie damy mu co miesiąc 1000 zł, chociaż on i tak wie, że na tyle by nas było stać.
Pozdrawiamy wraz z mężem i liczymy na podpowiedź.
Katarzyna