Zawsze byłam cholernie nieśmiała. W ogóle w siebie nie wierzę. Ani nie mam urody, ani jakiegoś wybitnego talentu. Jestem średniakiem i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie oczekuję za dużo od życia, bo znam swoje możliwości. Strasznie beznadziejna nie jestem, ale żeby zachwycać – to tym bardziej nie. Wszyscy wokół mi wmawiają, że powinnam w siebie uwierzyć, bo przecież dobrze się uczę, jestem ładna, mam przyjaciół, faceci też nie udają, że mnie nie widzą. Nie rozumieją, dlaczego jestem taka wycofana.
Sama się nad tym zastanawiałam. Myślałam, że to tylko i wyłącznie moja wina. Jakieś skrzywienie psychiczne i nic się na to nie poradzi. Teraz mam wątpliwości. Tak naprawdę dużą rolę w mojej nieśmiałości może odgrywać mama. Jak się tak zastanowić, to nigdy mnie jakoś specjalnie nie chwaliła. Może nie miała powodów? Ale chyba powinna, bo w końcu jest mamą. Niedawno podsłuchałam jej rozmowę z koleżanką i wszystko stało się dla mnie jasne. Ona ma mnie za niedorajdę życiową, której nic się nigdy nie uda.
Tak więc, pewności siebie nie miałam, ale jakoś się trzymałam. Wierzyłam, że będzie lepiej. Po tym, co usłyszałam z ust mamy, odechciało mi się wszystkiego. Nie widzę sensu, żeby cokolwiek ze sobą robić, bo przecież do niczego się nie nadaję. Jeśli miałam szanse uwierzyć w siebie, to tylko wtedy, kiedy najbliżsi we mnie uwierzą. Tego się nie doczekałam.
Nie przyznałam się, że podsłuchałam tę rozmowę. Ona dalej udaje, że jest wszystko w porządku. Ale coraz częściej aż mnie nosi, żeby jej to wszystko wygarnąć. Powiedzieć jej prosto z mostu, że wiem, co o mnie myśli. Nie wiem, co wtedy zrobi. Pewnie zacznie się wypierać, ale dla mnie wszystko jest już jasne.
Nikomu nie życzę takiego ciosu. Ciekawe, czy będzie miała wyrzuty sumienia, kiedy wreszcie coś sobie zrobię.
Natalia
Była przekonana, że nie ma mnie w domu, więc pozwoliła sobie na chwilę szczerości. Szkoda, że nie wobec mnie. Denerwuje mnie najbardziej to, że obrabia mi tyłek przy jakiejś obcej babie. Zwłaszcza, że wypowiada się o mnie tak negatywnie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym w przyszłości tak krytykowała własne dziecko... Wyszło na to, że jej przyjaciółka o mnie zapytała. Na to mama stwierdziła, że „szkoda gadać”. I zaczęła się wyliczanka. Podobno wciąż tyję, nie dbam o siebie i ubieram się jak ofiara losu.
Faceta oczywiście nie mam, bo na pewno ich nie odstraszam. Jeśli nie wyglądem, to swoim nierozgarnięciem. Nie mam żadnych zainteresowań, niczym ciekawym się nie zajmuję, nie uczę się wybitnie, a wszystkie weekendy spędzam w domu z książką, a nie ze znajomymi, „jak każda normalna dziewczyna w moim wieku”. Jestem nienormalna. I stwierdziła to kobieta, która mnie wychowała i urodziła. Nie za wszystko odpowiada, ale chyba powinna się uderzyć w pierś i przyznać, że miała w tym swój udział.