Chciałam zacząć od tego, że nienawidzę polskich wesel. Są tandetnie i sztuczne. Nawet biedaki silą się na jakieś fajerwerki i 500 osób. Po co to wszystko? Jak o tym pomyślę, to odechciewa mi się własnego... To będzie dopiero w październiku, ale już teraz mi słabo. Sala zaklepana, z ubraniami nie powinno być problemu, ale najgorsza jest dla mnie lista gości. Nie mogę się w tej sprawie dogadać z narzeczonym, który twierdzi, że im więcej, tym lepiej.
Gdybym w ciemno zaakceptowała jego listę, to pewnie znalazłoby się na niej ze 200 osób. Co z tego, że jego najbliższa rodzina to zaledwie kilkanaście. On chce zaprosić sąsiadów ze swojej miejscowości, ciotki, których nie widział od 10 lat, dalsze kuzynki, kolegów z poprzedniej i obecnej pracy i całą masę znajomych, a tak naprawdę ma jednego prawdziwego przyjaciela. Tłumaczę mu, że każda kolejna osoba to dodatkowe 200-250 zł. No, ale raz się żyje i nie będziemy dziadować.
Nie mieści mi się w głowie, żeby zapraszać osoby, z którymi nie ma się kontaktu przez wiele lat. Bo tak wypada? Wypada się też czasem do siebie odezwać, a skoro nie mamy na to ochoty, to po co bawić się w takie udawanie. Jeśli mojego narzeczonego nie przekonuje ten argument, to może weźmie pod uwagę pieniądze. Jak podliczam jego gości, to tylko z tej strony to koszt prawie 20 tysięcy złotych. Tyle to mieliśmy wydać na całość, a gdzie moja rodzina i najbliżsi?
Słyszę tylko, że rodzice się dorzucą, bo nie będą nam skąpić, albo gdzieś się pożyczy... Już to widzę. Pierwsze lata małżeństwa będziemy spłacać jego głupią zachciankę. Nie będę sobie mogła na nic pozwolić, bo będę musiała zwrócić za wyżywienie i nocleg jego ciotki, która ma nas głęboko gdzieś.
Nie wiem, czy ten ślub w ogóle ma teraz sens.
Edyta
Czy brak przepychu i niepotrzebnego tłumu to od razu dziadowanie? Mnie się marzy normalne wesele w gronie dobrze znanych mi ludzi, a nie jakieś zbiegowisko obcych, którzy mają nas gdzieś, ale z nudów przyjadą. Te osoby nie mają zielonego pojęcia, kim jestem, co nas łączy, jaka jest historia naszego związku. Przychodzą się tylko najeść i opić, bo jak dają, to trzeba skorzystać. To zabrzmi słabo, ale chyba muszę zrobić listę ludzi, których nie trzeba zaprosić. Tak będzie łatwiej.
Jeśli chodzi o ciotki, to biorę pod uwagę tylko te, które są obecne w naszym życiu. Nie jakieś siostry babci i inne dalsze z drugiego końca Polski. To dodatkowe miejsce, a i nocleg trzeba opłacić. Ze znajomych chciałabym wybrać tych najbliższych, z którymi widujemy się normalnie, a nie tylko od święta. Dzięki temu atmosfera będzie fajniejsza. Ludzi z pracy w ogóle nie liczę, bo to jest już dla mnie przesada. Z nikim aż tak się nie przyjaźnimy.