Początki kariery zawodowej są zazwyczaj bardzo trudne. Przez lata marzymy o zatrudnieniu w prestiżowej firmie i realizacji własnych marzeń, a później okazuje się, że musimy zadowolić się czymkolwiek. Zazwyczaj w grę wchodzi praca w handlu, bo tu wystarczy młodość i zaangażowanie, a doświadczenie to kwestia drugorzędna. Tysiące młodych Polek stawia pierwsze kroki na rynku pracy jako sprzedawczynie, ekspedientki i kasjerki. Nie jest to może szczyt ich oczekiwań, ale od czegoś trzeba zacząć.
Chociaż zostały zatrudnione, lubią kontakt z ludźmi i otrzymują wynagrodzenie, to zazwyczaj daleko im do szczęścia. Narastająca frustracja to nie zawsze kwestia traktowania przez pracodawcę czy warunków wykonywania pracy, ale nastawienia klientów. Wielu z nich uważa, że zwykła sprzedawczyni ma obowiązek szanować nas, ale w drugą stronę już to nie działa. Byle ekspedientkę można poganiać, wytykać jej błędy i oskarżać o wszystko, co najgorsze. Pomimo tego, że jest tylko trybikiem w wielkiej korporacyjnej machinie.
One przekonały się o tym na własnej skórze. Pracowały lub wciąż pracują w handlu i szybko tego pożałowały. Według nich klient to nie tylko ich pan, ale i prześladowca.
fot. Thinkstock
Zuzanna przygodę z handlem rozpoczęła w wakacje tuż po maturze. W oczekiwaniu na rozpoczęcie studiów postanowiła sobie dorobić, a z brakiem wykształcenia i doświadczenia nie mogła przebierać w ofertach pracy. Wysłała CV do sieciówki i została zatrudniona do pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Rozpoczynała z wielkim zaangażowaniem, a dzisiaj z tej energii nie zostało już prawie nic.
- Bałam się tego typu pracy, bo słyszałam, jak traktowani są pracownicy. Nadgodziny, bardzo niskie płace, ogromna odpowiedzialność. Rozczarowałam się pozytywnie, bo przełożona okazała się bardzo ludzką kobietą. Z ustaleniem grafiku nie było problemu, zawsze mogłam o wszystko zapytać i szybko się wdrożyłam. Większym problemem okazali się klienci, którzy już po pierwszym dniu zaczęli mi się śnić. Niektórzy śnią o spadaniu w przepaść, a mnie przeraża tłum kupujących. Krzyczą na mnie, popychają, poniżają. Budzę się zalana potem, idę do pracy i mam to na żywo – tłumaczy.
Nawet jeśli jest skandalicznie traktowana, nie ma prawa się odezwać. Musi przytaknąć i spełniać wszelkie ich zachcianki. Jak twierdzi, przez to sama straciła do siebie szacunek.
fot. Thinkstock
- Zgrzyty z klientami zdarzają się praktycznie każdego dnia. Najgorzej jest tuż przed świętami, w weekendy i w czasie wyprzedaży. Wtedy jest ich więcej, denerwują się i wyładowują emocje na mnie. To mnie obwiniają za kolejki, źle odwieszone ubrania, zbyt wysokie ceny, zajęte przymierzalnie. Często słyszę, że mam wokół nich skakać, bo za to mi płacą, a jak nie, to złożą skargę. To niewiele daje, bo nawet jak się przed nimi płaszczę, to i tak zdarzają się maile do centrali z wymyślonymi zarzutami. Czasami porównuję takich klientów do boksera. Chodzi cały dzień nabuzowany i musi komuś przyłożyć. Nie idzie na ring, ale do sklepu, bo tam ma mnie – wyznaje.
Zuzanna pracuje w tej samej sieciówce od kilku lat. Przed każdym przedłużeniem umowy obiecuje sobie, że więcej nie popełni tego błędu. Boi się jednak, że w czasie studiów nic lepszego nie znajdzie.
- Najbardziej upokarzająca sytuacja? To było całkiem niedawno. Klientka zdenerwowała się, kiedy powiedziałam, że nie ma jej rozmiaru i z tej kolekcji już raczej nie będzie. Niby przypadkiem zrzuciła na ziemię całą stertę pięknie złożonych swetrów. Roześmiała się i odeszła – wspomina.
fot. Thinkstock
Paulina od kilku miesięcy pracuje w sklepie wielkopowierzchniowym, czyli typowym hipermarkecie. Trafiła na kasę, gdzie dziennie obsługuje setki klientów. Jest wizytówką firmy, więc nawet na obelgę musi zareagować uśmiechem i wyuczoną regułką „dziękuję, zapraszam ponownie”. Choć najchętniej wstałaby, spoliczkowała delikwenta i nigdy więcej tam nie wróciła.
- Niektórzy myślą, że to najprostsza praca świata. Siedzisz cały dzień, skanujesz kody produktów, odbierasz zapłatę i tyle. Gdyby klienci byli grzeczni i pozytywnie nastawieni, to mogłabym przytaknąć. Ale to oni uprzykrzają nam życie do tego stopnia, że po całodziennej zmianie mam ochotę to wszystko rzucić. Na razie nie mam wyjścia, bo trzeba zarabiać, a nic lepszego mi się nie trafiło. Zdarzają się ludzie sympatyczni i ich jest nawet większość, ale wystarczy kilku psychicznych i masz dość. Bo kim trzeba być, żeby śmiać się z tego, że w czasie otwierania napoju butelka wybuchła i wszystko wylało się dokładnie na mnie? Klient, który tak mnie urządził był zachwycony. Przepraszam nie usłyszałam – wspomina.
28-latka twierdzi, że gdyby atmosfera w pracy była lepsza, nie narzekałaby nawet na niskie zarobki. Za tak trudne warunki oczekiwałaby jednak więcej.
fot. Thinkstock
- Codziennie zdarza się kilku klientów, którzy oskarżają mnie o oszustwo przy wydawaniu reszty. Czasami krzyczą na cały sklep, że jestem złodziejką. Potem razem liczymy, wychodzi na moje i nawet nie przyznają się do błędu. Przynoszą uszkodzone produkty, orientują się, że np. jogurt jest dziurawy i oczywiście to ja musiałam go przebić, chociaż jeszcze nie miałam go w ręce. Niektórzy nie mówią dzień dobry, dziękuję, do widzenia, ani nic. Grobowa cisza, tylko podają mi kartę płatniczą. Zdarzają się komentarze na temat mojego wyglądu, że mam odpryski na paznokciach, źle upięte włosy albo za mocny makijaż. Ciągle jestem straszona, że ktoś się na mnie poskarży. Były też żarty typu „pielucha pani przemokła”. Jak ktoś źle odczyta cenę na półce, to potem oczywiście wszystko jest na mnie i mafię, w której pracuję. Nie ma dnia bez takich atrakcji – opowiada.
Paulina wie, że nie może w żaden sposób zareagować. Na szkoleniu usłyszała, że ma zacisnąć zęby i się uśmiechać. Wystarczy, że raz straci nad sobą kontrolę i odpowie chamskiemu klientowi, a kolejnego dnia może już nie wracać
- To jest uwłaczające. Nie znam kasjerki, która czułaby się kobietą. Wszystkie jesteśmy już tak poturbowane psychicznie, że nie mamy żadnej radości z życia – twierdzi.
fot. Thinkstock
Agnieszka pracowała w sklepie zoologicznym w centrum handlowym. Wydawałoby się, że w tej branży klienci będą nieco inni. Nic z tego. Wcześniej była kasjerką w lokalu gastronomicznym i nie widzi żadnej różnicy.
- Chamstwo to chyba jednak nasza narodowa cecha i właśnie z tego powodu rzuciłam pracę w handlu. Nie chcę mieć kontaktu z klientami, bo za dużo nerwów mnie to kosztowało. Niegrzeczne odzywki, oskarżanie o wszystko co najgorsze, brak kultury – to codzienność. Zdarzają się też gorsze sytuacje. W zoologii dostałam prosto w twarz zdechłą rybą, bo podobno sprzedałam chory okaz. W restauracji usłyszałam, że powinnam pracować w burdelu, a nie podawać jedzenie. Niektórzy czerpią z tego radość życia. Kiedy coś im nie wychodzi, idą do sklepu, zbesztają ekspedientkę i znowu wszystko jest dobrze – tłumaczy.
Jej zdaniem w handlu nie może pracować byle kto. Bez twardej skóry i desperacji, żeby zarabiać, prędzej czy później każdy oszaleje.