Politycy i ekonomiści twierdzą, że sytuacja na polskim rynku pracy wcale nie jest taka zła. Od ponad roku bezrobocie utrzymuje się na poziomie 11-12 procent dorosłych obywateli. Im większe miasto i wyższe wykształcenie pracownika, tym mniejsze ryzyko braku zajęcia. Niestety, ponad dwukrotnie więcej bezrobotnych odnotowuje się wśród najmłodszych rodaków. Pracy nie ma ponad 20 procent Polaków poniżej 25. roku życia. To problem nie tylko naszego kraju, ale całej Europy, która próbuje otrząsnąć się po kilkuletnim kryzysie gospodarczym.
Kilkaset tysięcy osób w sile wieku, którym nie brakuje chęci, umiejętności i dobrego wykształcenia, musi mierzyć się z sytuacją, że nikt nie chce ich zatrudnić. A jeśli pojawia się jakakolwiek realna propozycja, okazuje się, że niska płaca uniemożliwia pełne usamodzielnienie się od rodziców. Przedsiębiorcy twierdzą, że młodzi są nastawieni roszczeniowo i oczekują kilku tysięcy złotych pensji praktycznie za nic. Brakuje im pokory, zdrowego rozsądku i cierpliwości.
Zapytałyśmy 3 młode kobiety, które nie ukończyły jeszcze 25 lat, jak wyobrażają sobie własną przyszłość na rynku pracy. Czy rzeczywiście oczekują zbyt wiele?
Patrycja ma 21 lat. Jest studentką finansów i rachunkowości. Kierunek wybrała ze względu na własne zainteresowania, jak i perspektywy na rynku pracy. Nie od dziś mówi się, że posiadaczy pieniędzy jest coraz mniej, ale tych, którzy nimi obracają, nigdy nie zabraknie. Myśląc o przyszłości nie mówi o marzeniach, ale planach.
- Trudno mówić, żebym po takich studiach mogła o czymś marzyć. Nie pogardziłabym stanowiskiem prezesa międzynarodowego banku, który zarabia kilkaset tysięcy euro miesięcznie, ale wolę jednak myśleć bardziej przyziemnie. Najprawdopodobniej, jeśli w ogóle uda mi się zdobyć zajęcie w zawodzie, czeka mnie praca w obsłudze klienta lub analityka. Na początek pewnie nieco około 2 tysięcy złotych na rękę, a po kilkunastu latach może przekroczę granicę 3,5 tysiąca. Takie są realia – twierdzi.
Nasza rozmówczyni nie ma pretensji ani do branży, ani do siebie. Według niej to odpowiednia kwota, aby żyć w Polsce na przyzwoitym poziomie.
21-latka ma w swoim gronie znajomych wiele osób, które rozpoczęły już karierę zawodową i mogą pomarzyć o stawkach, jakie wspomniała. Większość z nich pracuje na umowach śmieciowych. Zazwyczaj w handlu i nie zarabiając więcej, niż 1500-1700 zł na rękę. Jej zdaniem to nie wróży zbyt dobrze na przyszłość.
- Nie oszukujmy się, jak ktoś pracuje w takiej branży i nie ma wyższego wykształcenia, to więcej w życiu nie osiągnie. Ale oni o tym zupełnie nie myślą. Dla nich liczy się, żeby tu i teraz coś zarobić, a potem jakoś się ułoży. Dwie znajome mojej mamy tak zaczynały i skończyły jako ekspedientki w sklepie spożywczym. Zarabiają marne grosze i w każdej chwili można je zwolnić. Tego boję się najbardziej. Niepewności – wyznaje.
Patrycja jest przekonana, że jeszcze w czasie studiów znajdzie pracę w banku.
Natalia ma 19 lat i jest tegoroczną maturzystką. Wybiera się na studia, bo jak twierdzi, jakoś trzeba zabić wolny czas. Nie wyobraża sobie pracy w tak młodym wieku. Jak wielu jej rówieśników, nie patrzy w przyszłość zbyt optymistycznie. Za kilka lat najprawdopodobniej wyprowadzi się za granicę, bo jak twierdzi, „nie da sobą pomiatać”, a to czeka ją w Polsce.
- U nas trzeba mieć plecy albo mieć szczęście. Ja w przypadki nie wierzę, znajomości nie mam, więc trzeba będzie stąd uciec. Idę na studia, bo jeszcze za wcześnie, żeby wyprowadzić się z domu, a już zwłaszcza za granicę. Może po licencjacie będę już na to gotowa, a jak nie to przeczekam 5 lat. Liczę na to, że do tego czasu sytuacja się trochę unormuje i w Wielkiej Brytanii albo w Niemczech będzie jeszcze łatwiej o fajne zajęcie. Nie wyobrażam sobie pracować za kilka złotych za godzinę i dostawać potem 1,5 tysiąca na rękę. Wolę zdradzić ojczyznę, niż poczuć się tak upokorzona – wyznaje.
Według niej praca za tak marne wynagrodzenie nie zawsze wynika z przymusu. Niektórzy lubią być tak traktowani.
19-latka uważa, że zawsze jest jakieś wyjście. Jeśli w kraju mają Cię za nic, to podziękuj i im, i swojej ojczyźnie. Do tej pory zrobiło tak już kilka milionów Polaków i większość z nich nie ma zamiaru wracać. - Trzeba sobie powiedzieć, co jest ważniejsze. Życie tutaj za grosze czy z dala od domu, ale godnie? Ja wybieram to drugie i nawet się nie łudzę, że tego uniknę. Mój brat ma już bilet na wrzesień. Będzie szukał szczęścia w Norwegii. Tu zarabiał ok. tysiąca złotych za pracę po 10 godzin dziennie na budowie. To podłe! - twierdzi.
Natalia nie rozumie ludzi, którzy dają się tak traktować. Emigracji nie postrzega jako ucieczki, ale szansę na normalność.
Karolina ma 25 lat i rok temu ukończyła studia. Od tej pory nie udało jej się zdobyć upragnionego etatu. Nie narzekała na brak propozycji, ale za każdym razem dochodziła do wniosku, że trzeba się cenić i nie wolno przystawać na zbyt niskie zarobki. Jej zdaniem praca za mniej, niż 3-3,5 tysiąca złotych miesięcznie to w polskich warunkach samobójstwo.
- Nie mam szans na kupno mieszkania, więc muszę wynajmować. To kosztuje 1-1,5 tys. zł miesięcznie. Kolejny tysiąc na jedzenie i rachunki. Odrobina na przyjemności i niespodziewane wydatki. Jak kiedyś pojawi się dziecko, nawet ta kwota mi nie wystarczy. Mówię przyszłościowo, bo na razie żyję z rodzicami pod jednym dachem. Chcę się usamodzielnić, ale czarno to widzę. Mogłabym się zgodzić na etat za 1700 zł, ale co mi z tego? Utknę w jednym miejscu i trudno będzie się wyrwać, coś zmienić. Cały czas szukam i liczę na ciekawszą propozycję. Na razie rodzice mnie nie poganiają – twierdzi.
Karolina wspomina o swojej bliskiej przyjaciółce, która pracuje za najniższą krajową i jest szczęśliwa. - Cieszy się, bo ma jakąkolwiek pracę. Ale co z tego ma? Nic. Ja się nie dam tak oszukać – przekonuje.
Czy utożsamiasz się z którąś z nich?