Ponad połowa tegorocznych wakacji za nami. Od zakończenia roku szkolnego w Polsce odbyły się tysiące obozów młodzieżowych, a kolejne potrwają do końca sierpnia. To najlepsza okazja do tego, aby młodzi ludzie mogli poczuć się nieco bardziej swobodnie, a przy okazji sprawdzić ich rozsądek i samodzielność. Odpoczynek z dala od domu i rodziców, w towarzystwie rówieśników i pod opieką niewiele starszych wychowawców to prawdziwa szkoła życia. Jak się okazuje – nie zawsze kończąca się pełnym powodzeniem.
Dominika ukończyła w tym roku studia pedagogiczne, Natalii pozostał jeszcze rok turystyki i rekreacji. Obie zostały zatrudnione przez biura podróży w charakterze wychowawców młodzieży w czasie obozów i kolonii. Pierwsza z nich wróciła niedawno z dwóch kolejnych turnusów, druga zrezygnowała jeszcze w trakcie. W rozmowie z nami zdradzają, jak wygląda opieka nad takimi wyrośniętymi „dziećmi” i co można im zarzucić.
Ich relacje nie mają nic wspólnego z wakacyjną sielanką. Obie twierdzą, że współczesna młodzież ma wyjątkową skłonność do szukania kłopotów...
Dominika jako wykształcony pedagog powinna być bardziej odporna na sztuczki swoich wychowanków. To nie był jej pierwszy wyjazd w charakterze opiekunki. W tym roku spędziła z młodzieżą dwa turnusy na obozie nad polskim morzem. Jak twierdzi, było to doświadczenie bardzo stresujące, a wręcz traumatyczne. Nie jest przekonana, czy podejmie się tego zadania podobnie.
- Przypadła mi grupa w przedziale wiekowym 13-15 lat, czyli chyba najgorsza z możliwych. Już nie dzieci, jeszcze nie dorośli, chociaż większość z nich uważa się za osoby bardzo dojrzałe. Wcześniej, kiedy wyjeżdżałam, prosiłam o opiekę nad dziećmi w wieku maksymalnie 8-10 lat i nie narzekałam. Tym razem przekonałam się, co to znaczy młodzieńczy bunt. Pierwsze spotkanie z nimi zwiastowało kłopoty, bo kompletnie nikt mnie nie słuchał. Chciałam do nich dotrzeć, pokazać że mi zależy, ale mieli to gdzieś. Każdy wpatrywał się w swój telefon, a ich jedyny problem to słaby zasięg wi-fi. Rozeszli się bez słowa. W planie pierwszego dnia był wypad na plażę, ale nie mieli na to ochoty. Ludziom w tym wieku trudno coś rozkazać, więc postanowiłam wziąć ich na przeczekanie – wspomina.
Młoda wychowawczyni twierdzi, że to dopiero początek kłopotów. Początkowa brak aktywności podopiecznych szybko przemieniła się w zupełny brak kontroli nad nimi.
- Pierwszej nocy musiałam kilkakrotnie interweniować, bo młodsi uczestnicy narzekali na to, że przez hałas nie mogą zasnąć. Moi wychowankowie rozkręcili się dopiero po zmroku. Skonfiskowałam 2 butelki czystej wódki, a na korytarzu poślizgnęłam się na kilku rozrzuconych prezerwatywach. Miałam nadzieję, że to tylko szczeniacka prowokacja, ale szybko okazało się, że byłam w błędzie. W czasie całego wyjazdu mało kto stosował się do moich zaleceń. Nie chcieli ze mną rozmawiać, bo byli zajęci sobą. Kilka razy zdarzyło się tak, że wieczorem spotykałam w jednym pokoju dziewczynę i chłopaka, bo w zależności od potrzeb wymieniali się łóżkami. Nie chcę myśleć, co się tam działo. Wielokrotnie przyłapywałam ich na paleniu papierosów, raz wpadły mi w ręce dopalacze – opowiada.
Dominika spodziewała się, że młodzież nie jest skłonna do współpracy, ale nie podejrzewała, że gimnazjaliści nie znają innych rozrywek, niż Internet w telefonie, używki i seks. Każda zorganizowana aktywność była dla nich męczarnią.
- Liczyli na to, że będą mogli robić, co chcą i wstyd mi to przyznać, ale udało im się to. Mogłam jedynie straszyć, że zadzwonię do ich rodziców, ale właściciele biura mi tego zabronili. Nie chcieli kłopotów – twierdzi.
Natalia jako wychowawczyni pracowała w tym roku pierwszy raz. Do biura podróży trafiła z polecenia koleżanki, która wyspecjalizowała się w opiece nad najmłodszymi uczestnikami takich wyjazdów. Jej przypadła grupa najstarsza. Spodziewała się, że szybko znajdą ze sobą wspólny język, bo dzieli ich niewielka różnica wieku.Bardzo się przeliczyła.
- Byłam naiwna, bo myślałam, że obejdzie się bez problemów. Tymczasem 10 dni, które tam spędziłam, to była nieustanna walka z ich głupimi pomysłami. Już pierwszej nocy okazało się, że prawie połowa mojej grupy oddaliła się z ośrodka. Mało brakowało, a zaangażowalibyśmy w poszukiwania policję, ale zdradziło ich głośne zachowanie. Grupka moich wychowanków siedziała na pomoście nad jeziorem i pili alkohol. Nie było nawet co konfiskować, bo wszystko wypili. Tłumaczyli, że wyjazd to dla nich stresująca sytuacja i musieli się rozluźnić. Od tego czasu pilnowaliśmy ich pawilonu przez całą dobę na zmiany. Wszystko na nic, bo w pokojach wcale nie byli bardziej grzeczni – wspomina.
Niedoświadczona wychowawczyni potwierdza, że gimnazjalna młodzież ma słabość do używek i nie stosuje się do żadnych zaleceń. Opiekunów traktują jak kolegów.
- Praktycznie nie spałam, ciągle byłam w napięciu, powoli nie wiedziałam co robić. Rozmawiałam z kierownikiem, a jego kompletnie nic nie dziwiło. Na szczęście zgodził się odesłać do domu najbardziej problematycznego chłopaka, ale ta groźba wcale nie podziałała na resztę. Usłyszałam, że lepiej przymknąć oczy na niektóre zachowania, niż rozwiązać cały turnus. To się organizatorom nie opłaca.
Odpuściłam sobie po kilku dniach. Widziałam chmurę dymu, która unosiła się z okien, udawałam, że nie widzę, co kupują w sklepach i tylko dzięki temu przetrwałam. Już tak się uodporniłam, że przestałam nawet zwracać uwagę na ich przekleństwa i awantury. Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na podobny wyjazd, to na pewno nie z takimi wyrostkami – twierdzi.
Natalia twierdzi, że organizatorzy takich wakacji z góry zakładają, że nad młodzieżą nie da się zapanować. Dają im wolną rękę, ukrywając prawdę przed rodzicami. Wychowawca ma być przy nich nie po to, by ich wychowywać, ale wyłącznie na pokaz w razie kontroli z ministerstwa.
- Dla młodszych dzieci taki wyjazd to naprawdę może być fajna sprawa, jeśli zapewni im się sporo atrakcji. Młodzież traktuje to jako jedną wielką libację i czas, kiedy nikt ich nie kontroluje – szczerze ocenia.