Oficjalne dane z rynku pracy dają nam powody do zadowolenia. Z roku na rok zarabiamy coraz więcej, a bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie. Niektórzy twierdzą nawet, że dziś to pracownik, a nie pracodawca ustala reguły. Nawet jeśli to prawda, warto zdawać sobie sprawę, że mówimy o wartościach średnich. Jednemu wiedzie się bardzo dobrze, ale równocześnie dwóch innych ledwo wiąże koniec z końcem. Średnia płaca nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, bo tak naprawdę dotyczy tylko wąskiej grupy uprzywilejowanych. Szacuje się, że nawet 90 procent z nas zarabia mniej.
Joanna nie należy do tych osób. Kilka dni temu otrzymaliśmy od niej list, w którym opisuje swoje życie przy zarobkach powyżej 3 tysięcy złotych netto miesięcznie. Jak twierdzi, nie jest to kwota, która umożliwia godne funkcjonowanie. Jak uzasadnia tę kontrowersyjną teorię? W rozmowie z nami zdradza, że wciąż czuje się biedna i ledwo starcza jej do pierwszego. Zdaje sobie sprawę, że inni mają gorzej, ale ona oczekuje znacznie więcej. Nie porównuje się ze swoimi rodaczkami, ale znajomymi z zachodu Europy.
- Na ich tle jestem biedaczką. Tam ludzie żyją spokojnie i niczego im nie brakuje. Jak na polskie warunki zarabiam podobno dobrze, ale zupełnie tego nie czuję. Nie wiem jak niektórzy radzą sobie za 1500 zł miesięcznie - wyznaje. Przesadza?
Zobacz również: 6 kierunków studiów, które nie dadzą Ci pracy. To wylęgarnie bezrobotnych!
fot. Thinkstock
Joanna: U nas w ogóle nie mówi się o takich sprawach. Narzekać mają prawo tylko osoby, które żyją w totalnej nędzy. Jeśli zarabiasz 2 tysiące, to zdaniem niektórych już ci się powodzi. To jest śmiech na sali. Za 700 euro na Zachodzie nie byłabym w stanie nawet się wyżywić, a co dopiero mówić o czymś więcej. Polacy ogólnie mają małe oczekiwania i już się poddali.
Naprawdę? Próbuję to robić od kilku lat i jakoś mi to nie wychodzi. Ciągle brakuje mi pieniędzy, a nie jestem rozrzutną osobą. Mieszkam w Warszawie, gdzie trudno na czymkolwiek oszczędzać. Pod koniec miesiąca zazwyczaj moje konto świeci pustkami, a ja czekam już tylko na wypłatę. Jak ktoś daje radę za połowę tej kwoty, to szacunek. Gdzie żyją, co jedzą i jak spędzają wolny czas tacy ludzie? To się w głowie nie mieści.
To nie moja wina. Nie przekonuje mnie argument, że inni mają gorzej, więc ja nie mogę złego słowa powiedzieć. Zaraz pewnie ktoś przyklei mi łatkę odrealnionej bogaczki. Proszę mi uwierzyć, za takie pieniądze w dużym mieście nie jestem nawet klasą średnią. To jest klepanie biedy i ciągła walka o przetrwanie.
Nie spełniam żadnych swoich zachcianek, bo mnie na to nie stać. To życie tyle kosztuje.
fot. Thinkstock
Może dlatego, że chcę mieszkać w czystym mieszkaniu, nie jem śmieci, chcę jakoś wyglądać i staram się prowadzić jakiekolwiek życie towarzyskie? Przy pensji 1500 zł nie pozostaje nic innego, jak przetworzona żywność, mieszkanie z rodzicami i spędzanie wieczorów na kanapie przed telewizorem. Niech nikt mi nie wmawia, że to normalne.
We wrześniu ubiegłego roku poleciałam do Hiszpanii. W lipcu byłam na kilka dni we Włoszech.
Wiedziałam, że po tym wyznaniu wyjdę na osobę, która oderwała się od rzeczywistości. To nie tak. Mogłam sobie pozwolić na te wyjazdy, bo jakimś cudem zaoszczędziłam kilka groszy. Nie leciałam sama, więc było taniej. To były wycieczki ekonomiczne i zdaje mi się, że droższą imprezą byłoby wynajęcie pokoju w hotelu np. w Sopocie. Poza tym, to nadal żaden argument. Nie porównuję się z innymi, ale odpowiadam tylko za swoje życie.
Bo inni nie mają na chleb, a ja opalam się na hiszpańskiej plaży? Często słyszę o tej polskiej biedzie i jakoś jej nie zauważam. Ludzie żyją raczej skromnie, ale przecież nie umierają z głodu. Na Zachodzie wakacje kilka razy w roku to standard, a nie zachcianka!
Zobacz również: Przeczytaj ten artykuł, jeśli... ciągle nie masz kasy!
fot. iStock
1500 zł to wynajem mieszkania, czynsz i opłacenie rachunków. Prawie 1000 zł wydaję na jedzenie, ubrania, kosmetyki. Do tego wyjście na miasto, ale tylko raz na jakiś czas, paliwo, koszty związane z moim hobby i nie zostaje nic. Czy tak wygląda rozrzutne życie milionerki z Warszawy? Uważam to za minimum potrzebne do jako takiej egzystencji. Nie wiem jak można żyć za mniej, jeśli jest się singielką. Chyba, że wciąż się siedzi rodzicom na głowie i to oni ponoszą większość wydatków.
Trochę przesadziłam z tym określeniem, ale mam na myśli to, że mogę spełniać tylko podstawowe potrzeby i na nic więcej mnie nie stać. Tak, tak, innych Polaków też nie. Ale ja zwiedziłam trochę świata i mam znajomych za granicą. Wiem, jak im się wiedzie i co dla nich oznacza normalność. Oni po opłaceniu rachunków i wyżywieniu się wciąż mają pieniądze, żeby je odłożyć, zainwestować albo po prostu zrobić coś dla siebie. Przy 3 tysiącach ja nie mam takiej możliwości. Nawet jeśli inni zarabiają połowę mniej.
Pewnie niektórym nie spodoba się moja teoria, ale uważam, że życie na jakimkolwiek poziomie w Polsce wymaga wpływów o wysokości przynajmniej 7-8 tysięcy zł miesięcznie. Wtedy można coś zdziałać. Teraz raczej wegetuję od wypłaty do wypłaty.
Myślałam o Maderze.
fot. iStock
Nie mówmy, że wakacje to jakiś straszny luksus. Człowiek musi wypoczywać, żeby nie zwariować. Ten wyjazd to nie jest jakiś ogromny wydatek. Pracuję, to mam prawo.
Czy ja mówię, że nie ma biedniejszych ode mnie? Chodzi mi tylko o to, że polskie zarobki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Weźmy np. osobę po studiach, która idzie do pierwszej pracy i dostaje 1300 zł na rękę. Co taka osoba ma zrobić? Chyba tylko się powiesić, bo przecież o samodzielnym życiu nie ma mowy.
Pozwalają przeżyć i nic więcej.
Często zastanawiam się nad swoimi wydatkami. Może nie rozwodzę się nad takimi kwotami, ale mam szacunek do pieniędzy. Muszę na nie zapracować, więc nie szastam nimi na lewo i prawo. Wracając do wakacji - zawsze latam klasą ekonomiczną albo tanimi liniami. To chyba o czymś świadczy.
Zobacz również: Jak przyciągnąć pieniądze