Wiele mówi się na temat zachowania klientek w galeriach handlowych. Często uchodzą one za niewychowanie i chamskie. Czasami to wychodzi na jaw już w momencie przekroczenia progu sieciówki, przekonują pracownice. Te kobiety praktycznie codziennie muszą się mierzyć z niegrzecznymi klientkami. „Moja praca jest bardzo niewdzięczna” – mówi wiele z nich. Stres, nieprzyjemne rozmowy, upokarzające czynności – właśnie to podobno składa się na typowy dzień pracy osób zatrudnionych w znanych sieciówkach. Czy naprawdę jest tak źle?
Zobacz także: Na ile freelancer jest faktycznie „free”? Blaski i cienie wolnego zawodu
Sylwia (imię zmienione) kilka miesięcy temu przyjechała do Warszawy na studia. Zatrudniła się w jednym ze sklepów odzieżowych w galerii handlowej. Dziewczyna twierdzi, że nie wie, jak długo jeszcze wytrzyma. Klientki doprowadzają ją do szału.
Sylwia zgodziła się opowiedzieć o szczegółach swojej pracy.
- Zawsze byłam pozytywnie nastawiona do drugiego człowieka i widziałam, że to, jak się zachowuję, przynosi efekty. Otrzymywałam uśmiech za uśmiech i miłe słowo za miłe słowo. Pełna optymizmu przyjechałam do Warszawy, gdzie rozpoczęłam studia zaoczne. Koleżanka pomogła mi znaleźć pracę. Ucieszyłam się, gdy zatrudniono mnie w popularnej sieciówce. Wtedy lubiłam kontakt z ludźmi i cieszyłam się na przysługującą mi pracowniczą zniżkę.
Optymizm wkrótce opuścił dziewczynę.
Fot. unsplash.com
Na początku nie było tak źle. Starałam się nie zwracać uwagi na nieprzyjemne spojrzenia, burknięcia pod nosem i karygodne zachowanie niektórych klientek. Niestety wkrótce dało mi się to bardziej we znaki.
Ludzie często śmieją się z ludzi pochodzących ze wsi i uważają ich za niewychowanych, ale w moim odczuciu to ludziom mieszkającym w stolicy brakuje obycia. Wiem, że częściowo to przyjezdni, ale przecież nie wszyscy. Niektórym słoma z butów wystaje... Mieszkańcy wsi zachowują się zupełnie inaczej. Przynajmniej tam, skąd ja pochodzę.
Przede wszystkim mam do zarzucenia klientkom, że nie odpowiadają na „dzień dobry”. Zawsze witamy je z uśmiechem i staramy się nie narzucać ze swoją obecnością. Niektóre panie w ogóle na mnie nie patrzą albo mierzą spojrzeniem pełnym wyższości i, nie odpowiadając, idą dalej. Było mi bardzo przykro, gdy po raz pierwszy spotkałam się z taką postawą. Po kilku tygodniach przyzwyczaiłam się i zauważyłam znacznie gorsze zachowanie...
Sylwia najbardziej narzeka na zakochane pary oraz na matki z wózkami.
- Całująca się w sklepie para to wcale nie tak rzadki widok, jak mogłoby się wydawać. Najczęściej zakochani robią to w przymierzalni, ale zdarza im się migdalić także pomiędzy wieszakami z ubraniami. Rzecz jasna nie bardzo ostentacyjnie, ale na tyle, aby raziło to w oczy. Tarasują przejście i denerwują innych klientów.
Fot. unsplash.com
Matki z wózkami wcale nie są lepsze. Nie chcę ich jakoś szczególnie piętnować, ale mogłyby trochę pomyśleć, zanim zablokują przejście wózkiem albo wypuszczą dziecko, aby im nie przeszkadzało. Raz widziałam nawet lekcję chodzenia. Rodzice puścili dzieciaka i obserwowali, jak kuśtyka, a potem przewraca się pod nogami jakiejś klientki. Były brawa i oklaski dla dziecka, ale tamta klientka tak się zdenerwowała, że wyszła. W sumie nie dziwię się jej.
Kiedy klient zachowuje się w nieodpowiedni sposób, mam prawo delikatnie zwrócić mu uwagę. Gdy to robię, często następuje obraza majestatu i zafochowana klientka opuszcza sklep.
Dziewczyna ma także sporo do powiedzenia na temat brudzenia ubrań makijażem oraz zwracania rzeczy, które były noszone.
- Nie ma dnia, abym nie widziała rzeczy zabrudzonej fluidem. Czy naprawdę tak trudno przyjść na zakupy bez makijażu? Potem nikt nie chce kupić takiej rzeczy. Już nie mówię o ubraniach (najczęściej sukienkach), które są zwracane po jakimś czasie. Dobrze wiem, że niektóre były noszone. Dziewczyny chcą ładnie wyglądać i na każde wyjście mieć inną kreację, ale nie mają zamiaru wydawać pieniędzy. To dla mnie brak kultury.
Sporo problemów sprawiają też pary baraszkujące w przymierzalni.
- Niestety takie rzeczy też się zdarzają. Słychać dźwięki dobiegające ze środka. Wtedy pukam dwuznacznie albo wołam, czy donieść inny rozmiar. Zazwyczaj pomaga. Czułabym się zbyt zażenowana, gdybym miała powiedzieć coś bardziej bezpośrednio.
Fot. unsplash.com
Kolejna sprawa to rozrzucanie ubrań. Moim zadaniem jest je składać, ale klientki są w stanie zrobić raban w ciągu dwóch minut. Mogłyby bardziej szanować ubrania, bo w końcu to produkty do sprzedaży. Nie są ich właścicielkami, aby miętolić je w dłoniach. Przerzucają też ubrania z jednej sterty na drugą i nie patrzą, gdzie co odwieszają. A wystarczyłoby oddać tę rzecz nam. Potem mamy straszny bałagan i nie możemy znaleźć niektórych ubrań.
Kiedyś byłam też świadkiem, jak kobieta wycierała bluzką usta swojemu dziecku, które ubrudziło się czekoladą. Nie mogłam w to uwierzyć. Od razu zwróciłam jej uwagę. Musiała kupić tę bluzkę.
Sylwia podsumowuje swój wywód.
- Mogłabym pisać jeszcze o wielu rzeczach takich, jak rzucanie do mnie banknotami, poganianie mnie i wyładowywanie życiowych frustracji. Myślę jednak, że w skrócie zarysowałam pewien obraz okropnej klientki. Kiedyś bardzo oburzyłam się na swojego kolegę, który też pracuje z klientami, i mówi o nich „bydło”. Bywają takie momenty w pracy, że się z nim zgadzam. Pieniądze, jakie dostaję, są zupełnie nieadekwatne do tego, z czym się codziennie zmagam. Myślę, że czas na zmianę.
Zobacz także: Nie potrafisz powstrzymać się od zakupów i szastasz pieniędzmi? Wiemy dlaczego!