Co jakiś czas powraca dyskusja na temat lekcji religii, które odbywają się w polskich szkołach i są finansowane z budżetu państwa. Nie brakuje ludzi głęboko wierzących, którzy dopuszczają możliwość przeniesienia zajęć do parafii, jak było kiedyś, ale też takich, którzy wszelkie zmiany w tej kwestii traktują jako zamach na wolność religijną. Ta historia bez wątpienia wprowadza do tematu jeszcze większy zamęt.
„Gazeta Wyborcza” opisuje dramatyczne perypetie katechetki, która od lat nauczała religii w jednej z krakowskich podstawówek. Miała na to zgodę kurii, która odpowiada także za świeckich nauczycieli tego przedmiotu. Była lubiana zarówno przez dzieci, jak i rodziców, więc tym bardziej trudno zrozumieć decyzję o jej nagłym zwolnieniu. Okazuje się, że po latach uznano ją za niegodną tego stanowiska. Wszystko przez jej skomplikowane życie prywatne.
Kobieta przed podjęciem pracy 18 lat temu, poinformowała kościelnych przełożonych o swoim rozwodzie. Kuria potraktowała sprawę z wyrozumiałością i do tej pory nie było z tym żadnego problemu. Ten pojawił się dopiero teraz, kiedy na jaw wyszło, że katechetka pozostaje w związku niesakramentalnym, a na dodatek spodziewa się dziecka.
Zgodnie z nauką Kościoła sakramentalne małżeństwo jest nierozerwalne. Najpierw jednak uznano, że rozwód nauczycielki to nie problem, a po latach jej nowy związek nazywa się „wątpliwym moralnie”. Jej kłopoty zaczęły się jednak wcześniej. Ktoś dowiedział się o jej niegodnym prowadzeniu i postanowił ją zastraszyć. Podpalono jej samochód, wybito okna w mieszkaniu, pojawiły się także telefony z pogróżkami. Agresor dał jej ultimatum – kiedy przestanie uczyć dzieci, jej problemy znikną.
Przestała, ale nie dlatego, że uległa szantażyście. Została zwolniona z pracy przez swoich kościelnych przełożonych. Uznano, że osoba nauczająca religii katolickiej powinna żyć zgodnie z zasadami tej wiary. Hierarchowie twierdzą, że nie tylko oni poczuli się zgorszeni.
- To była bardzo trudna decyzja, bo kobieta jest w ciąży. Nie spałem dwie noce. Ale do kategorycznego rozwiązania tej sprawy zmobilizowali nas ludzie świeccy. W szkole panował niesmak. Ta pani siała zgorszenie w środowisku. Katechetka nie może żyć w konkubinacie. A żyła. Straciła więc pracę z własnego wyboru i własnej winy – stwierdził ks. Krzysztof Wilk, dyrektor wydziału katechetycznego kurii metropolitarnej w Krakowie.
Chociaż zgorszenie miało towarzyszyć przełożonym, innym pracownikom szkoły, rodzicom, a nawet uczniom, najpierw zaproponowano jej przejście na pół etatu. Kobieta nie mogła się na to zgodzić, bo wtedy nie mogłaby liczyć na godne świadczenie w czasie urlopu macierzyńskiego. W efekcie straciła pracę, a na jej miejsce przyszedł ksiądz.
- Nie mogliśmy powierzyć jej prowadzenia katechezy, bo nie spełnia oczekiwań moralnych. Konkubinat jest barierą nie do przeskoczenia – podkreśla jeszcze raz duchowny odpowiedzialny za katechezę w krakowskich szkołach.
Wiele wskazuje na to, że nie doszło do złamania prawa. Chociaż przepisy chronią ciężarne, w tym przypadku sytuacja wygląda nieco inaczej. Katechetka straciła skierowanie do nauczania religii, więc szkoła nie miała innego wyjścia i musiała ją zwolnić.