Na rynek pracy w Polsce nie można specjalnie narzekać. Wciąż nie ma zajęcia dla wszystkich, a zarobki pozostawiają wiele do życzenia, ale przynajmniej minęły już czasy 20-procentowego bezrobocia. Eksperci są zdania, że kto chce, ten znajdzie zajęcie. Nie można tylko za bardzo wybrzydzać, a przy okazji znać własne ograniczenia. Z tym ostatnim bywa problem, czego dowiadujemy się bezpośrednio od rekruterów. To ludzie poszukujący pracowników dla swoich klientów. Często z marnym skutkiem.
Okazuje się, że rodakom nie brakuje fantazji, a nawet odrobiny bezczelności. Odpowiadamy na wszystkie ogłoszenia, nawet jeśli nie mamy żadnych kwalifikacji i doświadczenia w danej branży. Wierzymy, że jakoś to będzie i ktoś da nam szansę spróbowania sił w zupełnie nowym temacie. Bo jak inaczej potraktować niewykształconą sprzątaczkę walczącą o posadę księgowej w dużej firmie?
To już nie tylko pewność siebie, ale zwykła megalomania. Te historie po prostu nie mieszczą się w głowie…
Zobacz również: 7 zawodów, które wpędzą Cię w depresję
fot. Thinkstock
- Ludzie bardzo często nie rozumieją nazw stanowisk. W niektórych branżach powszechnie stosuje się określenia typu młodszy czy starszy specjalista. Nie chodzi oczywiście o wiek, ale doświadczenie, wykształcenie i umiejętności. Karierę zaczyna się od młodszego, by po kilku latach wejść na wyższy poziom. Niby logiczne, ale nie dla wszystkich. Pomimo konkretnych wymagań, regularnie otrzymuję CV niespełniające wymagań, a do tego listy motywacyjne. Czytam w nich np. „ubiegam się o stanowisko starszej specjalistki, ponieważ jestem kobietą w średnim wieku, sporo już przeżyłam i na wszystko jestem przygotowana”. Do tego życiorys, który nie ma nic wspólnego z daną branżą. Zupełnie jakby wiek był jedynym kryterium. Niestety, przyjęliśmy kogoś o wiele młodszego, ale z kwalifikacjami - wspomina pracownik jednej z warszawskich firm rekrutacyjnych.
fot. Thinkstock
- Nie pamiętam już dokładnie, co to była za oferta, ale stanowisko raczej wymagające. Na pewno w grę wchodziło wykształcenie wyższe, znajomość dwóch języków obcych i pełna dyspozycyjność. Proponowana pensja: ok. 8 tysięcy złotych netto. Praca nie dla każdego i długo nie mogliśmy obsadzić tego wakatu. Było jednak całkiem zabawnie, bo zainteresowanie wykazały siostry bliźniaczki. Przesłały wspólne CV i ubiegały się o jedno miejsce. Chciały się nim dzielić. Jedna znała angielski, druga niemiecki. Każdej wystarczały 4 tysiące na rękę. Z dyspozycyjnością był problem, bo jeszcze się doszkalały, więc wymyśliły sobie, że będą pracowały na pół etatu. W sumie jeden cały. Razem spełniały nasze wymagania, ale osobno już nie. Chciały, żeby potraktować je jako jedną osobę. Dla mnie szczyt desperacji - słyszymy od innego specjalisty HR.
Zobacz również: 6 kierunków studiów, które nie dadzą Ci pracy. To wylęgarnie bezrobotnych!
fot. Thinkstock
- Poszukiwaliśmy pracowników dla firmy finansowej. Wymagania standardowe: dyplom wyższej uczelni, ukończone finanse, ekonomia albo zarządzenie, przynajmniej jeden język obcy, 5-letnie doświadczenie w branży, zaświadczenie o niekaralności, znajomość specjalistycznego oprogramowania i tak dalej. Było w kim wybierać, ale jedno zgłoszenie szczególnie mną wstrząsnęło. W temacie maila było nazwisko chętnej pani z dopiskiem „znam szefa”. W załączniku CV potwierdzające znajomość branży, ale w części „o sobie” znalazło się zdanie, którego nigdy nie zapomnę. Brzmiało to mniej więcej: Znam pana prezesa X, zamieszkałego pod adresem Y, syna Z, wychowywaliśmy się na jednej ulicy i jego żonę, panią X, zamieszkałą pod tym samym adresem, a kontakty w tym fachu to podstawa. Telefon do zleceniodawcy potwierdził, że to kandydatka znana dyrektorowi przedsiębiorstwa. Ale raczej z niczego dobrego - wspomina rekruterka.
fot. Thinkstock
- Standardowe CV powinno zajmować jedną stronę A4. Same najważniejsze informacje, w skrócie, czytelne na pierwszy rzut oka. Z tym kandydaci mają chyba największy problem, bo wielu umieszcza zupełnie niepotrzebne szczegóły. Ukończona szkoła podstawowa, jakieś praktyki absolwenckie, hobby polegające na pieleniu ogródka. To jednak nic w porównaniu z jednym zgłoszeniem. Plik ważył kilka megabajtów i obejmował ok. 30 stron. Było w nim wszystko i używając tego słowa wcale nie przesadzam. M.in. pierwsze, drugie i trzecie imię kandydatki, podobnie w przypadku rodziców, jej adres zamieszkania razem z podanym piętrem, nazwa, adres i telefon przedszkola, szkoły podstawowej i tak dalej, bardzo szczegółowe dane poprzednich pracodawców, numery świadectw, a nawet od której do której godziny pracowała w danej firmie. W zaletach oczywiście „skrupulatność”. Szkoda, że przepisy zakazują przechowywania takich dzieł, bo było to coś niesamowitego - słyszymy o kolejnej niekonwencjonalnej kandydatce.
fot. Thinkstock
- Nie mam zamiaru śmiać się z takich rzeczy, bo czasami ludzka desperacja odbiera rozum. Prawda jest jednak taka, że niemal w każdej rekrutacji otrzymujemy zgłoszenia od osób, które nie spełniają żadnych wymagań, ale próbują zmiękczyć serce rekrutera. Często nawet nie obejmują CV i listu motywacyjnego. Zamiast tego jest bardzo emocjonalne pismo, w którym kandydat opisuje swoje trudne życie, brak pieniędzy i perspektyw, ciężką sytuację rodzinną. Przyjmą każde stanowisko i za każde pieniądze, byle odbić się od dna. Zapominają, że nie piszą do organizacji charytatywnej. Reguły są jasne i sprawiedliwe, dlatego takie chwyty nie działają. Czasami nawet mnie zdarza się podejść emocjonalnie do takiego listu, ale co ja mogę? W rekrutacji chodzi o zareklamowanie siebie, a nie wzbudzenie współczucia. Mam wrażenie, że ci ludzie zupełnie się poddali. Są niewykształceni i niewiele potrafią. Pewnie wysyłają te swoje gorzkie żale pod każdy możliwy adres - nie kryje zdziwienia doświadczona kadrowa.
Zobacz również: 9 rzeczy, z którymi zmagasz się, jeśli nie masz pracy