Na nasze decyzje finansowe niewątpliwe wpływa wiele czynników, a pieniądze bardzo często wydajemy spontanicznie, kierowane chwilową potrzebą. Zdaniem psychologów aż 90 proc. kobiet ulega również konformizmowi, czyli przy podejmowaniu decyzji nie kieruje się własnymi potrzebami czy przekonaniami, ale tym, jak zachowują się i co robią inni. A to oznacza, że nierzadko tracą kontrolę nad budżetem i wydatkami.
Z tymi opiniami w pełni zgadza się Agnieszka. „Nienawidzę galerii handlowych, bo zostawiam tam zawsze majątek. Nawet wtedy, gdy umówię się tylko na kawę z przyjaciółkami. Wracając na parking zawsze musimy zajrzeć po drodze do kilku sklepów i w efekcie, gdy dotrę już do samochodu, jestem obładowana torbami” – opisuje młoda kobieta.
„Poza tym nie znoszę asystować przy zakupach koleżankom. Za każdym razem powtarza się ten sam schemat. Idę z nimi, żeby ocenić, czy dobrze wyglądają w jakieś sukience czy butach, a kończy się tym, że kupuję coś dla siebie. Diabełek w mojej głowie mówi wtedy: one mają nowe ciuchy, a ty nie? I mu ulegam” – śmieje się Agnieszka.
Zobacz także: Najnudniejsze zawody świata: Lista, z którą musisz się zapoznać, zanim podejmiesz pracę
Dostępność kart kredytowych czy debetowych spowodowała, że wydajemy znacznie więcej pieniędzy niż tak naprawdę możemy. Coraz częściej planujemy wydatki niezależne od dochodów, zapominając o odroczonych konsekwencjach. Wiele kobiet nie analizuje nawet, czy stać je na dany zakup. Łatwiej jest bowiem wrzucić do koszyka w markecie potrzebne zakupy i opłacić je kartą debetową, nie zważając na stan konta, niż zrobić tygodniową kalkulację, porównać ceny i wybrać najniższe, żeby nie przekroczyć wydzielonego budżetu.
Efekt? Coraz większe zadłużenie Polek. „Przyznam szczerze, że korzystałam jak szalona z karty kredytowej. Nieźle zarabiałam, więc nie było problemów z comiesięczną spłatą zaległości. Jednak nawet gdy straciłam pracę, nie mogłam oprzeć się pokusie i gdy trafiłam na fajnego ciucha wyciągałam plastik i robiłam zakupy, ignorując czerwone światełko, które zapalało się w tyle głowy. Pod koniec miesiąca pojawiały się problemy, bo nie miałam na spłatę zaległości” – opowiada Dominika. Dziś musi spłacać spory dług, a komornik zabiera część jej pensji.
Niewątpliwie już pierwsze opóźnienie w spłacie rat, rachunków za prąd czy czynsz powinno zwiększyć naszą czujność. Najlepszym rozwiązaniem jest wówczas zrezygnowanie z karty kredytowej. Nawet, jeśli bardzo kusi.
Fot. Thinkstock
To niestety bardzo powszechny problem trapiący współczesną Polkę. Zewsząd jesteśmy bowiem atakowane rozmaitymi reklamami i zachętami, które próbują przekonać nas, że różne produkty oferowane są w bardzo atrakcyjnych cenach, czasem wręcz za pół darmo. Nic dziwnego, że tak wiele osób daje się na to nabierać.
„Pieniądze nigdy się mnie nie trzymały, ale ostatnio mam wrażenie, że po prostu gdzieś je gubię, bo znikają w przerażającym tempie” – żali się Ewa. „Jestem strasznie podatna na rozmaite promocje. Gdy tylko przechodzę obok wystawy sklepowej i widzę, że coś zostało przecenione, to od razu myślę sobie, że to może być świetna okazja. W efekcie kupuję zupełnie niepotrzebne rzeczy. Obiecuję sobie, że z tym skończę, ale obsesja wydawania kasy okazuje się silniejsza” – tłumaczy.
Wcześniej wspominaliśmy już o niebezpieczeństwach związanych z nadużywaniem kart kredytowych czy debetowych, ale czasami nawet bez nich możemy wpędzić się w kłopoty finansowe.
Klaudia zrezygnowała niedawno z karty zbliżeniowej, ponieważ uznała, że przez nią wydaje więcej pieniędzy. „Wystarczy dotknąć do terminala i wszystkie zachcianki spełnione, zapominając, że środki na koncie nie są nieograniczone. Wydawało mi się, że jak będę nosiła przy sobie tylko gotówkę, wtedy łatwiej będzie mi kontrolować wydatki. I co? Okazało się, że wydaję jeszcze więcej. Dyszka tutaj, dyszka tam. Mogę płacić nawet w miejscach, gdzie nie akceptują kart. I nagle okazuje się, że stówka, która wypłaciłam rano wieczorem już znika” – opowiada.
„Moim zdaniem karta jest jednak lepszym rozwiązaniem, pod warunkiem, że będziemy kontrolować wydatki i na przykład sporządzimy listę zakupów. I będziemy się jej trzymać” – dodaje Klaudia.
Fot. Thinkstock
Takie podejście prezentuje wiele Polek. Idą do sklepu, choć tak naprawdę nie bardzo wiedzą, co chcą kupić. W efekcie wydają dużo pieniędzy, w dodatku często na zupełnie niepotrzebne rzeczy. „Ostatnio odkryłam w szafie pięć par obcisłych dżinsów, których ani razu nie założyłam, bo mam odwieczny kompleks grubych ud. Po co je kupuję? Nie mam pojęcia, po prostu czasami, gdy jestem w sklepie, podejmuję nieracjonalne decyzje” – przyznaje Magda.
Wiele kobiet nie przeprowadza domowego bilansu finansowego, który może odpowiedzieć nam na pytanie, ile możemy wydać, by nie popaść w kłopoty. Na początek warto ustalić miesięczne przychody. Wystarczy zsumować wszystkie kwoty, które cyklicznie zasilają budżet: wynagrodzenie czy wpływy z tytułu dodatkowych umów. Ważne, by uwzględnić wyłącznie pewne pieniądze, a nie premie okolicznościowe czy uznaniowe.
Następnie należy podliczyć wydatki, które nasze gospodarstwo domowe ponosi każdego miesiąca. Uwzględniamy koszty stałe (czynsz za mieszkanie, ratę kredytu, abonament za usługi telekomunikacyjne) i zmienne (zakup jedzenia, ubrań, paliwa do samochodu).
Ostatnim krokiem bilansu jest odjęcie wydatków od wpływów. Jeśli pierwsze są wyższe, musimy czym prędzej zastanowić się, z czego wynika taki stan rzeczy i jak go zmienić.
Zobacz także: Tyle zarabia Kasia Tusk. Ujawnione kwoty zaskakują! (Daleko jej do bycia milionerką?)
RAF