„Pieniądze szczęścia nie dają – dopiero zakupy” – mawiała Marilyn Monroe. Kobiety od zawsze lubiły otaczać się pięknymi drobiazgami, nierzadko zupełnie niepotrzebnymi albo, co gorsza, niepasującymi do ich urody, sylwetki czy wzajemnie się „gryzącymi”.
Tajemnicą sukcesu jest wzięcie sobie do serca zasady: na świecie są dwa rodzaje ubrań – te, które do danej osoby pasują oraz te, których wkładać się nie powinno. Dlatego ślepe podążanie za trendami tylko dlatego, że rozpisują się o nich wszystkie magazyny lub przyjaciółka wygląda w czymś świetnie, nie jest rozsądne. Lepiej nie mieć rurek, niż paradować ulicami, pokazując światu dwa ściśnięte dżinsem serdelki.
A skoro jesteśmy przy temacie koleżanek – warto wspomnieć, że wspólne zakupy w gronie kilku znajomych również nie działają dobrze na nasz rozsądek czy logikę. Na pewno jest to przyjemne, ale zazwyczaj kupujemy wtedy więcej niepotrzebnych rzeczy, sugerując się nie zawsze obiektywnymi opiniami.
Dobrym sposobem na ograniczenie szaleństwa, budzącego się w nas po przekroczeniu progu ulubionego sklepu, jest wcześniejsze przygotowanie listy. To szczególnie istotne podczas wybierania kosmetyków. Ile razy zdarzyło wam się kupić pod wpływem impulsu (czy nagłego zachwytu cudownym aromatem) pachnący olejek albo piękną szminkę w wystrzałowym kolorze, a potem nigdy tego nie użyć?
Złą inwestycją są rzeczy bardzo szykowne lub niesamowicie modne, ale totalnie niewygodne. Gwarantujemy, że nawet jeśli założycie je raz czy dwa, nie będziecie czuły się komfortowo, co odbije się na pewności siebie oraz ogólnej prezencji – więc chyba nie warto? Podobnie sprawa wygląda z tak zwanymi „okazjami”, np. „kup dwie bluzki, trzecią otrzymasz gratis” – zanim dasz się naciągnąć, pomyśl, po co ci trzy identyczne koszulki?
Dobra rada: Jeżeli zamierzasz kupić sukienkę na konkretną okazję, zabierz do sklepu wszystkie dodatki, które już masz i planujesz włożyć. Lepiej przydźwigać do butiku parę szpilek i torebeczkę, niż rozpaczać po powrocie do domu, że wyglądasz jak cyrkowiec.