Aktorka Dominika Gwit przeszła trzy lata temu jedną z najbardziej spektakularnych metamorfoz w polskim show-biznesie. W ciągu kilku miesięcy „Gruba” z serialu „Przepis na życie” zrzuciła bowiem blisko 50 kilogramów. Zapewniała wówczas, że jest bardzo zadowolona, a w księgarniach ukazała się jej książka „Moja droga do nowego życia”, w której opisywała swoje zmagania z otyłością, a także zachęcała nie tylko do zmian w trybie życia, ale do zastanowienia się nad swoim zdrowiem, poczuciem własnej wartości czy życiowymi celami.
Dziś okazuje się, że Dominika Gwit wcale nie była wówczas tak szczęśliwa, jak twierdziła. „Opowiadałam wszędzie, że jest super, a prawda jest taka, że nie miałam innego życia poza odchudzaniem. Wydawało mi się, że jestem szczęśliwa, ale nie byłam. W pewnym momencie obudziłam się z tego koszmaru” – przekonuje w rozmowie z „Vivą” aktorka, która dziś znów dźwiga sporo dodatkowych kilogramów.
Jak twierdzi, wróciła z… zaświatów. „Z zaświatów własnej ambicji, która mnie zjadła. To strasznie trudny temat. Całe życie wydawało mi się, że jak schudnę będzie super. Ja się tak nakręciłam na to chudnięcie, byłam taka szczęśliwa. Wszystkie moje pasje, marzenia, to co wtedy, kiedy zaczynałam dietę było dla mnie ważne, po trzech miesiącach diety przestało istnieć. Ja przestałam istnieć” – skarży się gwiazda. „Liczyły się tylko kilogramy, ile schudłam, ile straciłam w obwodach, co dzisiaj zjadłam. Nic innego nie mnie nie interesowało, o niczym innym nie mówiłam. Wpadłam w obsesję. Okazało się, że właśnie na diecie żyłam tylko po to, żeby jeść. W dodatku robiłam to wszystko na oczach mediów” – dodaje.
Przykład Dominiki Gwit pokazuje, jak ogromną rolę we współczesnym świecie odgrywa kult szczupłego i wysportowanego ciała. Żyjemy bowiem w kulturze, w której wygląd określa często wartość człowieka. Od najmłodszych lat wmawia się kobietom, że największym atutem są długie nogi, płaski brzuch i wąskie ramiona. W niektórych środowiskach, chociażby w show-biznesie odchudzenie jest niemal koniecznością, bo smukła sylwetka zdecydowanie efektowniej prezentuje się na okładce magazynu czy na czerwonym dywanie, a nadwaga staje się przeszkodą w otrzymaniu wymarzonej roli w filmie czy dyskwalifikuje w staraniach o udział w dobrze płatnej reklamie.
Zobacz również: Kolejna kobieta odpowiada na post Ewy Chodakowskiej: „Mam poważniejsze problemy niż wieczorny trening!”
fot. iStock
Presja jest ogromna, ponieważ gazety, programy telewizyjne czy rozmaite portale internetowe prześcigają się w przekonywaniu kobiet, że po zrzuceniu zbędnych kilogramów ich życie się radykalnie odmieni, oczywiście na lepsze. W rzeczywistości bywa z tym różnie.
Kasia dwa lata temu ważyła 90 kilogramów i czuła się w swoim ciele bardzo niekomfortowo. „Myślałam, że jak schudnę, to będę szczęśliwa. Poszłam do dietetyczki, zapisałam się na siłownię, wykupiłam karnet na basen i zrzuciłam prawie 30 kilogramów. Nawet nie wiedziałam, że mam takie kształty. Wąska talia, duże piersi, długie nogi. Tak jak chciałam...” – opisuje.
Jest jednak pewne „ale”. Mimo tej imponującej przemiany, Kasia wcale nie czuje się szczęśliwsza, a nawet ma wrażenie, że okresy zdołowania pojawiają się znacznie częściej niż kiedyś. „Przeraża mnie fakt, że jeśli chcę utrzymać sylwetkę, muszę być cały czas na diecie. Byłam na wakacjach nad morzem. Znajomi objadali się kebabami, frytkami, goframi, ja tylko na to patrzyłam. Idę na imprezę, oni piją piwko, przegryzają chipsami, ja przełykam ślinkę. Wybieramy się do kina, sąsiedzi chrupią popcorn, ja popijam tylko wodę. Przychodzą święta, wszyscy zachwycają się przysmakami, ja odmawiam. Mam już tego dosyć! Czasami nachodzi mnie wielka ochota, by kupić kilogram ciastek z karmelem, pepsi i chipsy, zjeść wszystko i mieć to w dupie. Prawda jest taka, że byłam chyba szczęśliwsza jako grubaska” – kończy Kasia.
Zobacz również: Schudła 30 kg... jedząc WSZYSTKO, na co ma ochotę! Jak to możliwe?
fot. iStock
Do podobnych wniosków dochodzi Marta, która zrzuciła blisko 40 kilogramów, do czego zmotywował ją wyjazd z rodziną w góry, gdy miała problemy, by nadążyć za mężem i dziećmi, a zdobycie nawet niewielkiego wzniesienia kończyło się zadyszką oraz „stanem przedzawałowym”. „Po powrocie do domu znalazłam trenera i dietetyka. Było bardzo ciężko, nie znosiłam treningów i diety, ale zaparłam się, przede wszystkim dla dzieci, bo nie chciałam, żeby miały matkę grubaskę” – tłumaczy.
W tym roku na wakacjach jej sprawność fizyczna okazała się nieporównywalnie lepsza, po raz pierwszy od dawna mogła też pokazać się w kostiumie kąpielowym. Mimo to jest smutna i rozgoryczona. Dlaczego? „Bo muszę się ciągle pilnować, na niewiele rzeczy mogą sobie teraz pozwolić. Skończyły się wieczorne wyjścia na pizzę ze znajomymi, co drugi dzień chodzę na zajęcia do klubu fitness, których szczerze nienawidzę. Co z tego, że schudłam i mogę nosić ładne ciuchy w normalnym rozmiarze, skoro w środku chce mi się wyć? Czuję się jak alkoholik na odwyku” – twierdzi Marta.
Zdaniem Brygidy, która również sporo schudła, wiele kobiet wpada w pułapkę. „Wmawiamy sobie, że jako szczupłe będziemy szczęśliwe i to jest największy błąd. Szczęście to stan umysłu, a wskaźnik wagi często nie ma tu nic do rzeczy. Oczywiście warto racjonalnie się odżywiać, uprawiać sport i zachowywać w miarę prawidłową masę ciała, ale najważniejsza jest akceptacja siebie, dostrzeganie swoich wad i zalet, praca nad swoim charakterem. Jeśli ciągle będziemy niewolnicami chorych ambicji, nigdy nie osiągniemy szczęścia” – podkreśla.
RAF
Zobacz również: Dominika Gwit opowiada, dlaczego znowu przytyła po diecie