Media, lekarze i specjaliści od zdrowego stylu życia próbują nas przekonywać, że istnieje coś takiego, jak ciało idealne. Każdy człowiek, bez względu na jego indywidualne cechy, powinien ważyć tyle, mieć tyle tkanki tłuszczowej i odchudzać się, jeśli tylko któryś z parametrów wymknie się spod kontroli. Tylko szczupli i zgrabni mogą cieszyć się szczęśliwym życiem, a nieco większym nie pozostaje nic innego, jak dążyć do tego wzorca.
Ona uważa inaczej. Poznajcie Joni Edelman – publicystkę, matkę pięciorga dzieci, żonę i szczęśliwą kobietę. 40-latka przez całe życie ulegała złudzeniu, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko nie przytyje. Kosztowało ją to sporo wyrzeczeń, bo powrót do formy po tylu porodach to zawsze ogromne wyzwanie. Udało się. W wieku 35 lat nadal mogła pochwalić się smukłym i wysportowanym ciałem.
Czy była wtedy do końca szczęśliwa? 5 lat i wiele kilogramów później przyznaje, że absolutnie nie. Zrezygnowała z rygoru, „roztyła się” i wreszcie czuje się spełniona. Przeczytajcie, skąd tak odważne wnioski.
„Zdradzę Ci pewien sekret. Ta dziewczyna po lewej to ja, 5 lat temu, po urodzeniu trójki dzieci. Ja. To zdjęcie zrobiono w czasie wypoczynku 2 miesiąca przed moimi 35. urodzinami. Nosiłam najmniejszy rozmiar, jaki sobie przypominam i ważyłam najmniej od czasów, kiedy byłam nastolatką.
Potem spojrzałam na drugie zdjęcie (na następnej stronie) i pomyślałam sobie, że teraz jestem gruba. Tę fotografię wykonano 4 miesiące po moich 40. urodzinach. Jestem na nim z moją piątką dzieci.
Moja waga wahała się przez lata. W górę i w dół, jak widzicie na tych zdjęciach. Coś jak rollercoaster, ale zdecydowanie nie było to aż tak zabawne” - pisze na łamach „The Huffington Post”.
„To szczupłe ciało, które widzicie na pierwszym zdjęciu, zawdzięczam diecie 1000 kalorii, bieganiu, wysypianiu się, liczeniu każdej kalorii, którą dostarczałam do organizmu, obserwowaniu i zapisywaniu wagi każdego dnia, wycieńczającej pracy, utracie miesiączki, odmawianiu sobie jedzenia, kiedy byłam głodna.
Teraz widzicie to drugie zdjęcie i możecie być zdziwieni. Niektórzy powiedzą, że się roztyłam i wyglądam grubo. Inni dostrzegą, że być może wyglądam zdrowo i szczęśliwie. Powiem Wam coś – wszyscy macie rację.
To, że kiedyś byłam chuda i zgrabna, wcale nie czyniło mnie szczęśliwą osobą. Być może miałam większy wybór, jeśli chodzi o dobór garderoby, być może mężczyźni oglądali się za mną na ulicy. Ale to także sprawiło, że miałam obsesję na punkcie swojej wagi. Wiele mi to dawało, ale na pewno nie było to szczęście” - przekonuje.
„Nie chcę powiedzieć, że szczupli ludzie nie mogą być szczęśliwi. Uważam jedynie, że chude ciało nie jest ani sposobem na smutek, ani gwarancją zadowolenia. Zmieniłam się, przytyłam, nie mieszczę się w dawne ubrania, ale to nie wszystko. Jestem gruba i szczęśliwa. Różnica nie jest widoczna tylko, jeśli chodzi o moje ciało, ale przede wszystkim o mój umysł.
Mam w sobie spokój i radość, czego wcześniej nie doświadczyłam. To na pewno jest warte przybrania nawet wielu kilogramów. Te kilogramy nie mają większego znaczenia kiedy zajmuję się swoimi sprawami, spędzam czas z dziećmi, śpię. Chcesz zrobić ludziom na złość? Bądź gruba i szczęśliwa. Jedz pizzę i lody, ciesz się z tego. Wypij butelkę wina i nikogo nie przepraszaj.
Świat chce, żebyś Ty chciała być szczupła. Na tym żeruje. Próbuje Cię przekonać, że tylko chudzi mogą być szczęśliwi. I może tak jest?
A może jednak nie” - pisze Joni.