W 1920 r. amerykański chirurg William Howard Hay przedstawił wyniki swoich badań, z których wynikało, że jedną z głównych przyczyn nadmiernego przybierania na wadze jest problem z synchronizacją wydzielania przez organizm enzymów potrzebnych do spalenia węglowodanów i białek. Dlatego lekarz zaproponował poprawiającą przemianę materii tzw. dietę niełączenia, która do dziś cieszy się bardzo dużą popularnością.
Hay podzielił żywność na trzy grupy: białka (m.in. drób, mięso, jaja, ryby, mleko, sery), węglowodany (zboża i produkty zbożowe, makarony, kasze, niektóre warzywa o dużej zawartości skrobi, np. ziemniaki i bataty oraz owoce, np. banany i daktyle, miód, cukier, słodycze) i produkty neutralne (warzywa liściaste i korzeniowe, owoce, przetwory mleczne, np. masło, jogurty, kefiry, śmietana oraz zioła, nasiona, orzechy, pestki i tłuszcze roślinne, czyli wszelkie oleje i oliwy).
Stosując dietę stworzoną przez Amerykanina powinniśmy unikać łączenia w jednym daniu węglowodanów z białkami. Ważne jest również, aby ograniczyć dzienną dawkę kalorii do 1000. Taka kuracja poprawia przemianę materii i polepsza samopoczucie, jednak dla osób prowadzących aktywny tryb życia może okazać się zbyt rygorystyczna. Dlatego nie należy stosować jej dłużej niż trzy tygodnie bez konsultacji z lekarzem.
Nie da się ukryć, że dieta Haya wywołuje dziś sporo kontrowersji, bowiem sporo specjalistów zarzuca temu programowi żywieniowemu brak naukowych podstaw. Jednak nikt nie kwestionuje tego, że faktycznie łączenie pewnych produktów nie do końca służy naszemu organizmowi, co prowadzi do „nadwyżki” kilogramów.
Czego lepiej nie jeść równocześnie? Na przykład białego pieczywa z wędliną. Do wypieku takiego chleba wykorzystuje się mąkę z ziaren pszenicy, które w procesie produkcyjnym są pozbawiane zewnętrznej osłonki – otrębów i zarodków. W efekcie surowiec traci cenne składniki odżywcze, zwłaszcza błonnik zapewniający uczucie sytości, natomiast staje się bogatym źródłem skoncentrowanych węglowodanów. Efekt? Niedługo po skonsumowaniu białego pieczywa znów czujemy głód, dlatego zamiast jednej kromki zjadamy zazwyczaj kilka, co – jak udowodnili naukowcy – prowadzi do nadwagi i otyłości.
Fot. Thinkstock
Częste spożywanie chleba z mąki pszennej może również wywoływać zakwaszenie organizmu. Organizm, chroniąc się przed nadmiarem szkodliwych kwaśnych substancji, kumuluje je w komórkach tłuszczowych. Z czasem musi produkować ich coraz więcej, co skutkuje rozrastaniem się tkanki tłuszczowej.
Zakwaszenie powoduje również spożywanie mięsa i wędlin, dlatego warto zrezygnować z tradycyjnej kanapki z szynką i zastąpić ją pełnoziarnistą bułką wzbogaconą smakowitymi warzywami, np. pastami przyrządzonymi z pieczonego bakłażana i papryki.
Fot. iStock
Pamiętajmy też, by nie łączyć produktów o dużej zawartości skrobi ze smakołykami białkowymi, czyli chociażby popularnych w polskiej tradycji kulinarnej ziemniaków ze skwarkami. Nie rezygnujmy jednak ze spożywania kartofli, które – wbrew niektórym mitom – są niskokaloryczne (100 g zawiera zaledwie 84 kcal) i lekkostrawne. Dostarczają również cennego potasu i błonnika, który poprawia trawienie i pomaga zlikwidować zaparcia lub uporać się z biegunką.
Ziemniak działa też zasadotwórczo, pomagając organizmowi powrócić do równowagi kwasowo-zasadowej, zaburzonej przez nieodpowiedni sposób odżywiania, nerwowy tryb życia, stresogenne problemy w pracy i domu. Warto go przyrządzać ze skórką zawierającą enzymy pomagające skrobi przekształcić się w łatwo przyswajalne źródło energii.
Ciekawym zamiennikiem ziemniaka jest jego słodki kuzyn, czyli batat. On także zapewnia potężną porcję błonnika oraz niezbędnych witamin i mikroelementów – wartość odżywcza tych kolorowych bulw jest o połowę wyższa niż ziemniaków. Pod warunkiem, że będziemy je jedli w towarzystwie innych warzyw, a nie tłustej golonki.
Zobacz także: Potrawy i napoje, które sprawiają, że brzydniesz. Cera nie do odratowania!
Fot. Thinkstock
Dobrym połączeniem jest także makaron z warzywami. Spaghetti, penne, świderki czy muszelki coraz częściej goszczą na naszych stołach, chociaż w jego spożywaniu statystycznemu Polakowi wciąż daleko do Włocha, który rocznie pochłania blisko 30 kilogramów tego smakołyku, siedem razy więcej niż przeciętny mieszkaniec kraju nad Wisłą.
Najbardziej korzystnym rozwiązaniem jest makaron z pełnoziarnistej semoliny – skarbnicy witamin z grupy B, wapnia, fosforu, potasu, żelaza, miedzi, manganu, cynku, kwasu foliowego oraz luteiny – korzystnej dla wzroku substancji, która chroni oczy przed uszkodzeniem przez wolne rodniki.
Wartość odżywcza makaronu w dużym stopniu zależy od jego przygotowywania. Długa obróbka termiczna zwiększa indeks glikemiczny potrawy (np. w przypadku spaghetti gotowanego przez 10 minut IG wynosi 44, po 20 minutach wzrasta do 61). Dlatego najzdrowszą formą makaronu jest „al dente” czyli „niedogotowany”, serwowany np. z pomidorami, brokułami czy oliwkami.
Fot. Thinkstock
Korzystne połączenie dla naszej figury stanowią też warzywa z rybami, zwłaszcza morskimi, których mięso jest bogate w wielonienasycone kwasy tłuszczowe, m.in. przyspieszające procesy metaboliczne i pomagające wątrobie uporać się z toksynami, chroniące nas przed zawałem, obniżające ciśnienie krwi, zwiększające stężenie „dobrego” cholesterolu, wzmacniające odporność i poprawiające wygląd włosów, skóry i paznokci. Zapewniają także prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego, a także poprawiają samopoczucie, zwiększając poziom serotoniny.
Na zakończenie warto wspomnieć o owocach, które generalnie nie przepadają za łączeniem z innymi produktami, szczególnie wymagającymi dłuższego trawienia. Zaczynają wtedy bowiem fermentować w jelitach, czego konsekwencją bywają wzdęcia, gazy i rozmaite dolegliwości żołądkowe. Dlatego owoce najlepiej jeść osobno, w odstępie co najmniej pół godziny od spożycia białek czy węglowodanów.
6 sygnałów, że twoje treningi w domu nie przyniosą efektów!
RAF