Stan zakochania jest specyficzny, nietrudno go rozpoznać, choć trzeba przyznać, że w skrajnych przypadkach łatwo go pomylić z nerwicą, ADHD, jadłowstrętem, skrętem kiszek albo silną postacią nieustępującej bezsenności.
Zauroczenie sprawia, że sprawy związane z drugą osobą kompletnie przesłaniają nam świat, uniemożliwiają koncentrację na czymkolwiek innym, prowadzą do utraty kontroli nad swoim życiem.
Gdy strzała Amora trafi szczęśliwie i nasze uczucia zdają się być odwzajemnione, do wyżej wymienionego kompletu dolegliwości może dołączyć nieschodzący z twarzy uśmiech, na podstawie którego możemy zostać posądzeni o schizofrenię albo o przedawkowanie niedozwolonych substancji.
Upojenie miłością wydaje się być najlepszym określeniem stanu, w jakim znajduje się zakochana kobieta. Niestety, nie zawsze jest tak kolorowo. Bywa, że osoba, którą my obdarzyliśmy szaleńczym uczuciem, pozostaje niewrażliwa na nasze czary i uroki. Wtedy zamiast uśmiechu pojawiają się łzy, wolimy zakopać się pod poduszki i szlochać przez całą noc.
Co jednak powoduje te nieziemskie stany psychiki? Nie chce nam się wierzyć, że to jedynie sławne feromony - fruwające wokół nas hormony, które mózg potencjalnego partnera rozpoznaje i wydaje werdykt. Jeśli uzna, że nasz „zapach” świadczy o dobrym zestawie genów, pasującym do niego, wynik jest pozytywny i pojawia się pożądanie. Zostaliśmy uznani za coś więcej niż tylko atrakcyjną osobę - zostaliśmy uznani za potencjalnie idealną matkę/ojca dla ewentualnego potomstwa. Mieszanka naszych genów byłaby wymarzona, perfekcyjna, a dziecko - genialne i piękne.
Miłość jako stan cudownej szczęśliwości wydaje się być atrakcyjna, życie jej pozbawione jest bezwartościowe. Niestety, w cały ten metafizyczny koktajl wdziera się logika i wtrąca swoje trzy grosze.
Ludzie na całym świecie starają się znaleźć sobie partnerów o podobnym poziomie atrakcyjności, inteligencji i (co chyba najważniejsze) z rodzin o podobnej pozycji społecznej. Zauważmy, że każda sytuacja odbiegająca od tej „normy” budzi kontrowersje i prowokuje pytania. Zwykle dopatrujemy się wtedy haczyka. Najpierw pojawia się przypuszczenie, że chodzi o pieniądze, potem patrzymy na brzuch - czy przypadkiem nie jest powiększony, ale raczej nie bierzemy pod uwagę prawdziwego uczucia. Bo cóż może widzieć ta piękna dziewczyna w brzydalu z ubogiej rodziny?
A co sądzą o tym wielcy psychologowie, znawcy ludzkiej psychiki i najczarniejszych jej zakamarków?
Otóż zdaniem Freuda (ojca psychoanalizy, który bez skrępowania określał kobiety jako bierne masochistki, a na dodatek o skłonnościach narcystycznych) umiejętność nawiązywania pozytywnych relacji z osobami odmiennej płci to skutek odpowiedniego wychowania. Jeśli kobieta nie potrafi związać się z mężczyzną, oznacza to dysfunkcje w relacjach jej i jej ojca. Ponadto twierdził, że jeśli nie będziemy dawać miłości drugiemu człowiekowi, nasz biologicznie uwarunkowany narcyzm będzie rósł, aż stanie się siłą destrukcyjną.
Jung, kolejny z wielkich psychologów, uznał, że podstawą umiejętności wchodzenia w związki, osiągnięcia dojrzałości jest zerwanie z projekcją. Uważał, że kobieta dostrzega w mężczyźnie jego „aspekt żeński”, widzi podobieństwo do samej siebie i w tym momencie pojawia się „Miłość od pierwszego wejrzenia”.
Znany psychiatra, Anthony Storr, stwierdził, że wiążemy się z ludźmi reprezentującymi najbardziej destrukcyjne cechy naszych rodziców.
Uderza nas straszliwa prawda - czy doskonała Miłość to odnalezienie w drugiej osobie samego siebie? Czyż nie świadczy to o głęboko zakorzenionym narcyzmie? Nie możemy się jej jednak wyrzec, bo oznaczałoby to wyrzeczenie się samych siebie. W końcu chyba żadna z nas nie zaprzeczy, że największe wrażenie robią na nas oczy, które wpatrują się w nasze twarze i gesty. A może pełną miłością jesteśmy w stanie obdarzyć jedynie samych siebie, a to, co dajemy innym, zależy od tego, jak dużo siebie w nich dostrzegamy?