W większości europejskich krajów antykoncepcja awaryjna jest powszechnie dostępna. Kobieta nie musi nawet odwiedzać lekarza, bo środek zapobiegający zapłodnieniu dostępny jest w aptekach od ręki i bez recepty. Dzięki temu metodę tę można uznać za bardzo skuteczną, ale tylko pod warunkiem, że zostanie zastosowana jak najszybciej. Im krótsza droga od ryzykownej sytuacji do zakupu pigułki, tym mniejsze ryzyko zajścia w niechcianą ciążę.
Podobnie przez jakiś czas wyglądało to w naszym kraju. Ale dzięki przyjętemu niedawno rządowemu projektowi, niedługo wrócimy do punktu wyjścia. Politycy, w tym konkretnie minister zdrowia, uznali, że akurat w tej kwestii Polki nie powinny mieć zbyt dużej swobody. Na razie nie zdelegalizowano pigułek „dzień po”, ale znacząco ogranicza się do nich dostęp.
Dlaczego? Lista argumentów, by ukrócić proceder antykoncepcji po stosunku jest długa. I nawet jako facet, który ellaOne nigdy sam nie będzie potrzebował, dostrzegam ich absurdalność.
Zobacz również: Czy pigułka dzień po = aborcja? 6 faktów o antykoncepcji hormonalnej
Wypowiedzi przeciwników antykoncepcji awaryjnej można streścić w trzech słowach: kobiety są głupie. Nie potraficie podejmować racjonalnych decyzji, więc system musi wam w tym pomóc. Pigułki „dzień po” dostępne bez recepty łykacie jak cukierki, przy okazji zabijając nienarodzone życie i szkodząc własnej płodności. To zbyt ważne sprawy, by oddać je w ręce najbardziej zainteresowanych.
Na zdrowy rozum, propozycja sprzedaży pigułek na receptę, czyli powrotu do dawnego stanu, to decyzja czysto ideologiczna. Do władzy doszli ludzie o bardzo konserwatywnych poglądach i teraz nie tylko je głoszą, ale mogą wprowadzać w życie. Ale prawda jest inna! Jak stwierdził niedawno minister zdrowia, to swobodny obrót antykoncepcją awaryjną jest ideologią. Źli ludzie dali wam do rąk pistolet i zachęcają do strzelenia sobie w głowę. Nowa władza na to nie pozwoli.
Zobacz również: 7 faktów o pigułce DZIEŃ PO: Jak bardzo jest skuteczna? Kto może ją zażyć?
fot. Thinkstock
Dla ministra środki typu ellaOne nie są żadną formą antykoncepcji. Jego zdaniem pigułka po stosunku przed niczym nie chroni, ale niszczy to, co już stało się faktem. Stwierdził nawet, że to środek wczesnoporonny. Mówiąc w skrócie: jesteś już w ciąży, łykasz tabletkę i dziecka już nie ma. Wybitni specjaliści nie podzielają tej opinii. Zauważają, że chodzi tu o uniemożliwienie zagnieżdżenia się jajeczka w macicy, a nie zabijanie nowego życia, które już funkcjonuje.
Mniej więcej do tego można sprowadzić argumenty najbardziej zaciekłych przeciwników takiego rozwiązania. Kobietom wmawiają niewiedzę, a sami powielają argumenty znane bardziej z publikacji religijnych, niż medycznych. Każdy ich wywód sprowadza się do tego, że w łonie matki rozwija się dziecko, a pigułka je zabija. Nie jest to więc antykoncepcja awaryjna, ale aborcja farmakologiczna. Nauka zdaje się temu przeczyć, ale kogo to obchodzi.
Zobacz również: Tabletka „dzień po” tylko na receptę. Co jeszcze się zmieni?
fot. Thinkstock
Zbyt swobodny dostęp do tego typu substancji ma spowodować, że kobiety już zupełnie przestaną się zabezpieczać. Do tego samego namówią swoich partnerów. Bo niby po co wydawać pieniądze na tradycyjne pigułki i prezerwatywy? Lepiej sobie poużywać, a w razie czego wystarczy jedna pigułka za 100 zł. Statystyki dotyczące sprzedaży zdają się temu przeczyć, ale przeciwnicy wiedzą swoje.
Antykoncepcję awaryjną powinien przepisywać lekarz, bo same nie wiecie czego chcecie i co powinnyście zrobić. Zwłaszcza, że o problemie nie rozmawiacie ze swoimi partnerami. Skoro nie słuchacie się facetów, to może chociaż ginekolog przemówi wam do rozsądku. Najlepiej, gdyby sam był mężczyzną…
Grzegorz Lawendowski