Drogie Czytelniczki, czy wśród Was są kobiety, które mogą pochwalić się kilkoma nadprogramowymi kilogramami? Kolejno wystąp! Prawdopodobnie w tej grupie widzi się zdecydowana większość z Was. Nie mam jednak na myśli hipochondryczek, które są tak przewrażliwione na swoim punkcie, że nawet kilka gramów teoretycznie zbędnego tłuszczu postrzegają jako katastrofę. Mówię o wyraźnie puszystych paniach, które ważą więcej niż 80 procent mężczyzn wokół. Jesteście? W takim razie zapamiętajcie jedno – zdarzają się panowie miłujący fałdki, ale zdecydowana większość z nas nigdy na Was nie spojrzy. Chyba, że jako na chodzącą atrakcję w stylu „Boże, widzisz i nie grzmisz” lub „Ciekawe, czy byłaby w stanie połknąć mnie na raz?”.
Dziwnym trafem wyzwolone kobiety, deklarujące samoakceptację, zazwyczaj gaszą światło w czasie miłosnych igraszek, a na plaży zasłaniają się chustami lub nie daj Boże – kocem. Wszystko wskazuje więc na to, że nie do końca lubicie siebie. A na to jest jedna rada – postaraj się coś zmienić. Zacznij się racjonalnie odżywiać, rusz tyłek, pobiegaj, popływaj, wysil się. Jeśli chcesz bez skrępowania paradować w bikini i nie krępować się partnera w sytuacjach intymnych, nie ma innego wyjścia. Odrzuć jednak wszystkie te brednie o cudownych dietach, dzięki którym zrzucisz 40 kilogramów w 2 miesiące lub o połykaniu pasożytów, które chętnie wyjedzą cały twój tłuszcz. W tym przypadku jest już za późno, bo inne larwy prawdopodobnie wyżarły twój rozsądek.
Jeśli po przeczytaniu moich skromnych spostrzeżeń czujesz się dotknięta, oburzona czy nawet wściekła – możesz mi pogratulować. Prawdopodobnie coś jednak jest na rzeczy.
Grzegorz Lawendowski
Przez lata kolorowe media lansowały obraz idealnej kobiety. Być może Was zaskoczę, ale do większości z nas ten wzór nigdy nie trafiał. Wysuszone dziewczynki ze starymi twarzami, z talią którą moglibyśmy objąć jedną dłonią, brakiem piersi z prawdziwego zdarzenia i widocznym układem kostnym, to wcale nie szczyt naszych marzeń. Fakt, w pisemkach dla panów i filmach porno wszystkie są szczupłe, ale przy okazji mają na czym usiąść, a bielizny nie muszą kupować na dziale dziecięcym. Tak, większość z nich to chodzące reklamy klinik chirurgii plastycznej, ale nie o to tu chodzi. Uwierzcie – nie szukamy szkieletorów, ale zgrabnych i krągłych gdzie trzeba kobiet. Przegięcie w każdą ze stron budzi nasz niesmak.
Jednak od jakiegoś czasu w mediach widuje się pokaźnych rozmiarów panie, które określa się mianem modelek plus size. Podobno nadwaga wcale nie jest zła. Najważniejsze, by czuć się dobrze we własnym ciele, pokochać każdy gram tłuszczu, a tak w ogóle to żaden facet nie będzie dyktował, jak powinnyście wyglądać. Grube i seksowne. No dobrze, nie mam zamiaru nad Wami stać, kontrolować Waszej lodówki i zmuszać do ćwiczeń. Jest mi wszystko jedno czy zapuszczona Godzilla zamieni się w smukłego łabędzia. Z wrodzonej dobroci chcę być jednak z Wami szczery – otyłe modelki to kwestia jednego, dwóch sezonów. Niedostatki urody traktowane są wyłącznie jako chwilowa atrakcja i sposób na podwyższenie sprzedaży. Oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wygląda większość odbiorców tego typu treści. Naiwnie utożsamiacie się z hasłami w stylu „pokochaj siebie” i włączacie zupełnie bezkrytyczne myślenie na swój temat. To wcale nie jest dla Was dobre.
Obrażacie się, kiedy wychwycicie szepty i określenia w stylu świnia, locha, Godzilla czy spaślak. Całkiem słusznie, bo minimum szacunku należy się każdemu, niezależnie od wszystkiego (nawet monstrualnych rozmiarów). Spróbujcie jednak spojrzeć na problem nieco głębiej. Nie oburzajcie się, że powiedział to cham i prostak. Nawet niezbyt skomplikowane umysły mają jakiś powód, by wyrzucić z siebie tego typu epitety. Po prostu – coś jest na rzeczy. Gdyby ktoś zwrócił uwagę na moją tuszę i miałby w tym względzie obiektywną rację, to nie rozwodziłbym się nad tym, czy tak wypada. Przejąłbym się tym, że jestem tak postrzegany.
Możecie wciskać nam kit, że kochanego ciałka nigdy za wiele, że więcej fałdek to więcej powodów do kochania, że liczy się wnętrze i tym podobne bzdury. Często same zaczynacie w to wierzyć. Jako skromny przedstawiciel płci teoretycznie brzydkiej chciałem podzielić się z Wami moim spostrzeżeniem – wcale tak nie jest. Fetyszystów na punkcie kobiecego tłuszczu widziałem wyłącznie u Jerryego Springera. Wśród moich znajomych nie znalazłem ani jednego, który przyklasnąłby na pomysł bliższej relacji z otyłą dziewczyną. Stwierdzicie, że dyktat idealnych kobiecych wymiarów nie pozwala im na szczerość? Sam się nad tym zastanawiałem, ale w tym przypadku teoria ma dużo wspólnego z praktyką – żaden z nich nie związał się z kimś takim.
Nie oznacza to, że grube dziewczyny skazane są na samotność i nigdy nie znajdą faceta. Aż tak źle nie jest. Czasami widuję takie pokaźne panie na ulicach, ale zazwyczaj w towarzystwie jeszcze większych amantów. Nie wiem z czego to wynika. Otyli trzymają się zawsze razem? A może monstrualnych rozmiarów kobieta nie ma szans u szczupłego i wysportowanego? Jakkolwiek by nie było – to jest Wasza główna nadzieja. Oczywiście, zdarzają się cuda, ale częściej dotyczą facetów. Grubasek zawsze ma coś w zanadrzu – może być zaradny, bajecznie bogaty lub po prostu sympatyczny. W przypadku pań te cechy przestają mieć znaczenie, bo w większości jesteśmy jednak wzrokowcami. Ok, jesteś fajna, ale chyba nie pokazałbym się z tobą na mieście.