W Polsce instytucja adopcji wciąż nie jest tak popularna, jak powinna. Traktowana jest jako ostateczność - kiedy nie będę w stanie urodzić własnego dziecka, to w najgorszej sytuacji przygarnę cudze. Bardzo rzadko zdarza się, by płodne pary decydowały się na taki krok. Dominika nie była więc wyjątkiem. Przez 3 lata starała się z mężem o potomstwo, a kiedy wszystkie metody zawiodły - postanowili pomóc komuś, kto bardzo potrzebuje rodzicielskiej miłości.
Wybór padł na 4-latkę, z którą zapoznał ich ośrodek adopcyjny. Nasza bohaterka twierdzi, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Para krok po kroku realizowała kolejne formalności, by nareszcie stworzyć upragnioną rodzinę. Było już bardzo blisko, ale wtedy się wycofali. Osierocona dziewczynka jednak nie będzie miała mamy i taty. W rozmowie z nami kobieta zdradza, dlaczego ta trudna historia tak się potoczyła i czy nadal myśli o Paulince, która prawie została jej córką.
I to pomimo tego, że jak podejrzewa, na pewno zostanie brutalnie osądzona. W końcu sama dała nadzieję małemu dziecku, by później ją bezlitośnie odebrać…
Zobacz również: LIST: „Poród przez cesarkę to żadne narodziny. Raczej WYDOBYCINY!”
fot. Unsplash
Papilot.pl: Mówi się, że adopcja to rozwiązanie ostateczne. Dla ciebie i męża też?
Dominika: W pewnym sensie tak, chociaż nie próbowaliśmy sztucznego zapłodnienia. Wszystkie naturalne i mniej inwazyjne metody zawiodły. Byliśmy już tym zmęczeni i tak naprawdę nie wierzyliśmy w powodzenie żadnej z nich. To trwało za długo, bo prawie 3 lata od ślubu. Inaczej wyobrażaliśmy sobie nasze wspólne życie.
Kto pierwszy pomyślał i zaproponował: czas na adopcję?
Ja. Mąż nigdy tego nie wykluczał, a ja próbowałam walczyć do końca. Wreszcie sytuacja stała się tak beznadziejna, że pogodziłam się z nią. Sama nie urodzę, ale to nie oznacza, że nie mogę komuś dać kochającego domu. Rzuciłam propozycję - zróbmy to inaczej. On od razu przytaknął, bo od dawna o tym myślał. Chwil zwątpienia było sporo, bo procedura adopcyjna nie należy do najprostszych i najprzyjemniejszych.
Może w ten sposób sprawdzana jest rzeczywista gotowość rodziców do wzięcia odpowiedzialności za adoptowane dziecko?
Wątpię. To raczej kwestia typowo polskiej machiny urzędniczej, w której nie liczą się emocje, ale papierki. W każdym razie, my prawie przeszliśmy do samego końca. Gdyby nie nowe okoliczności, to dziś bylibyśmy rodzicami Paulinki. Miałaby 6 lat.
Dlaczego akurat ona?
Tak nas dopasowano i nadal uważam, że zrobiono to bardzo dobrze. Cudowna, śliczna i grzeczna dziewczynka. Z trudną przeszłością, ale na szczęście za mała, by wszystko pamiętać.
Zobacz również: LIST: „500+ to za mało! Dałam się nabrać i urodziłam, a pieniędzy nie starcza na nic”
fot. Unsplash
Jak wyobrażałaś sobie życie z dzieckiem urodzonym przez kogoś innego?
Całkiem normalnie. Miałam zostać jej mamą, mój mąż - ojcem i mieliśmy stworzyć rodzinę. Oczywiście, ona wiedziałaby doskonale, że to nowa sytuacja i nie zawsze było tak różowo, ale chciałam dać jej poczucie, że prawdziwa miłość istnieje. Jedyne, czego się obawiałam, to komentarzy wścibskich ludzi. Od razu byłaby sensacja, że przygarnęliśmy cudze dziecko, bo przecież w ciąży nie chodziłam, a Paulinka na noworodka nie wygląda.
Czy wszyscy w twoim otoczeniu popierali tę decyzję?
Myślałam, że będą z tym problemy, ale nie. Zarówno rodzice, teściowie, jak i rodzeństwo byli pozytywnie nastawieni. Moja mama zawsze mówiła „co słychać u mojej wnusi?”, podobnie jak mama męża. Oni wszyscy ją pokochali. Dzięki takiej reakcji nabrałam pewności, że robię dobrze i ten szalony plan ma prawo się udać.
Mało brakowało, a zostalibyście rodzicami adopcyjnymi.
Tak, to była kwestia kilku tygodni. Machina ruszyła i za chwilę cały proces miał się zakończyć. Ale nagle wszystko się zmieniło. Sytuacja nas przerosła i musieliśmy się wycofać. Dowiedziałam się, że jestem w ciąży, chociaż już zupełnie nie brałam tego pod uwagę. Cud albo przypadek - niech każdy oceni. Nagle mam zostać mamą dwójki dzieci - biologicznego i adoptowanego. Mieć w domu noworodka i 4-latkę po przejściach. To było dla mnie zdecydowanie za dużo.
Sytuacja cię przerosła?
Nie wstydzę się tego. Dokładnie tak było. Musiałam ustalić priorytety.
Zobacz również: Szok! Popularna aplikacja antykoncepcyjna zawiodła aż 37 kobiet!
fot. Unsplash
Priorytetem było dziecko, które nosiłaś we własnym łonie.
Myślę, że to całkowicie naturalne. Chyba każda kobieta tak by zareagowała i postąpiła. A jeśli nie była w podobnej sytuacji, to niech nie ocenia. Nie ma sensu gdybać, bo tak silne emocje utrudniają logiczne myślenie. Mówiąc brutalnie - moje dziecko już tu było, w moim brzuchu, a Paulinka jeszcze moim dzieckiem oficjalnie nie została. Musiałam wybierać. Ktoś powie, że mogłam chwycić byka za rogi i poradzić sobie z jedną i drugą sytuacją. Ja uważam, że nie mogłam.
Dlaczego?
Adopcja to ogromny stres, a w ciąży potrzebowałam spokoju. Rezygnacja i tak kosztowała mnie sporo nerwów. Nie wyobrażam sobie, że miałabym wprowadzić do rodziny kilkuletnią dziewczynkę i nie móc jej poświecić całej uwagi i mojego czasu. Przecież w tej samej chwili miałabym przy sobie maleństwo całkowicie zależne ode mnie. To za dużo i chociaż jest mi bardzo przykro, to nie mogłam inaczej postąpić.
Powiedziałaś to Paulince?
Odważyłam się na ostatnie spotkanie, zanim poinformowałam ośrodek adopcyjny. Powiedziałam jej uczciwie, że będę miała dzidziusia i na razie muszę myśleć głównie o nim. Była zawiedziona. Pewnie straciła wiarę w ludzi. Ale ja naprawdę nie miałam wyjścia. Nie wiem też, jakie były jej dalsze losy. Nikt mnie nie informuje. Może nadal przebywa w rodzinie zastępczej? A może ma już nową mamę? Tego nie wiem.
Ty wiesz, że postąpiłaś słusznie. A inni?
Pojawiły się komentarze, że zrobiłam dziecku wodę z mózgu, oszukałam, pozbawiłam nadziei i tak dalej. Dlatego nie życzę nikomu podobnych dylematów.