Od wielu lat panuje moda na bezstresowe wychowanie, ale coraz częściej słyszymy słowa krytyki na jego temat. Można się spotkać nawet z opiniami, że bicie dzieci sprawdza się lepiej, co widać chociażby na przykładzie pokolenia millenialsów. Współcześni nastolatkowie nijak się mają pod względem zachowania do swoich rodziców czy dziadków i niesprawiedliwością byłoby zrzucać całą winę na dobę gier komputerowych i smartfonów. Zdaniem wielu są ofiarami bezstresowego wychowania. Czy to znaczy, że powinniśmy zacząć bić dzieci?
Wśród wielu komentarzy na ten temat można się spotkać z takimi, że wystarczy trzymać się surowych metod wychowawczych albo co najwyżej dawać lekkiego klapsa. „Dziecko to taki mały człowiek, który też ma godność. Nie wyobrażam sobie, że miałabym uderzyć syna. Wymyślam inne dotkliwe kary i jestem konsekwentna w działaniu. Co najważniejsze, widzę efekty” - pisze na forum jedna z matek. „Myślę, że wszystko zależy od charakteru dziecka. Moje pierwsze było grzeczne, ale drugie to mały diabełek. Klapsy pomogły” – zwierza się kolejna.
Zupełnie inną kwestią jest uderzenie dziecka pod wpływem niekontrolowanych emocji. To nie ma nic wspólnego z przemyślaną karą. Cierpi zarówno maluch, który nic nie rozumie, jak i matka – przerażona tym, czego się dopuściła.
Ela sześć miesięcy temu urodziła swoje drugie dziecko. W ubiegłym tygodniu puściły jej nerwy i odegrała się na brzdącu. Teraz nie może się pozbierać. Ela pyta się Was, czy jest złą matką. Poznajcie szczegóły jej opowieści.
Zobacz także: „Powinniście zainwestować w kondomy!”. Nie uwierzysz, co słyszą matki, które odważyły się urodzić jedno dziecko po drugim…
Fot. unsplash.com
- Franek to mój drugi syn. Kacper jest starszy. Ma już cztery lata i okropny z niego rozrabiaka. Tak więc oprócz opieki nad najmłodszym malcem dochodzi kilkulatek przechodzący okres buntu. Na głowie mam też dom i mamę mojego męża, która mieszka obok. Nie ma dnia, żeby nie wpadła i nie sprawdziła, jak sobie radzę. Pod wymówką niesienia pomocy robi mi... rewizję. Widziałam, jak zagląda do szafek, przeszukuje spiżarnię, a nawet szafę. Gdy zwracałam jej uwagę, dlaczego to robi, zaczynała się tłumaczyć, że szukała czegoś dla dziecka. Zawsze ma gotową wymówkę. Nie uwierzyłam w ani jedno słowo, bo w mojej szafie nie ma dziecięcych rzeczy. Kilka razy dobitnie powiedziałam jej, że nie życzę sobie podobnego zachowania, ale poleciała z płaczem do męża. Zrobiła awanturę, więc dla świętego spokoju odpuściłam. Dalej mnie tym denerwuje, ale nie mam siły na kłótnie.
Wiem, że przez obecną sytuację jestem w złej kondycji psychicznej. Mąż pracuje po kilkanaście godzin na dobę. Ciągle go nie ma, a gdy przychodzi, chce odpocząć. Rozmawiałam z nim kilka razy na temat wysłania Kacpra do przedszkola, a Franka do żłobka. Siedzenie w domu sprawia, że się duszę. Mam dość. Chciałabym wrócić do pracy. Niestety mąż wyraził kategoryczny sprzeciw. Uważa, że powinnam się poświęcić jeszcze przez 2-3 lata. Dla dobra malców. Obawiam się jednak, że to poświęcenie przybierze zły obrót...
Ela opowiada o dniu, który sprawił, że myśli o sobie w najgorszej kategorii.
- W ubiegłą środę wszystko szło mi jak po grudzie. Kacper stroił fochy przy ubieraniu się, zrobił bałagan w łazience, a potem stłukł ramkę ze zdjęciem. Przez całe przedpołudnie biegał i wrzeszczał, bo przeżywa fazę fascynacji dzikimi zwierzętami. Franek też nie był w najlepszej formie.
Fot. unsplash.com
Nie zdążyłam wziąć z rana prysznica i ogarnąć się, żeby czuć się po ludzku. W podłym nastroju sprzątałam mieszkanie, w międzyczasie uspokajając Kacpra i niańcząc Franka. Miałam wszystkiego dosyć. Oczywiście wpadła też teściowa. Od razu zaczęła mnie krytykować za chaos panujący w domu. Zignorowałam ją, bo bałam się, że nasza rozmowa może źle się skończyć. W duchu postanowiłam, że następnego dnia zmieniam wszystkie zamki i ona klucza nie dostanie.
Kiedy wyszła, byłam już cała roztrzęsiona. Akurat nastała pora karmienia Franka, tak więc zaczęłam podawać mu jedzenie. Bardzo kaprysił. W pewnym momencie wypluł na mnie jedzenie i zaczął płakać. Nie wytrzymałem i cisnęłam w niego smoczkiem. Z całej siły. Trafiłam go w oko. Wtedy dopiero zaczął się ryk, a ja zawodziłam razem z nim. Nie mogłam uwierzyć, że uderzyłam własne dziecko. Na szczęście nie stała mu się krzywda, ale w okolicy oka zrobił mu się czerwony odcisk. Po jakimś czasie udało mi się uspokoić Franka, ale już przez cały dzień nie mogłam dojść do siebie. Wszystko leciało mi z rąk.
Gdy wieczorem wrócił mąż, nie było obiadu, a ja byłam w rozsypce. Jak to zobaczył, nie zareagował życzliwością czy chęcią pomocy, ale irytacją. Musiałam się jeszcze nasłuchać wyrzutów, jaka jestem nieogarnięta i nieodpowiedzialna, bo Kacper już powinien leżeć w łóżku. Chyba przez pół godziny raczył mnie takimi słowami. On uważa, że ja się nie przemęczam, bo mam na głowie tylko dzieci i dom. Zupełnie nie rozumie, ile wysiłku mnie to kosztuje. Ciągle porównuje mnie ze swoją mamusią, która wychowała pięcioro dzieci i ze wszystkim radziła sobie świetnie. Jego uwagi jeszcze pogorszyły mój nastrój.
Fot. unsplash.com
Ela ma mieszane uczucia. W jednej godzinie buntuje się przeciwko niesprawiedliwemu traktowaniu i braku zrozumienia, a w drugiej obwinia się o brak opanowania i narzekanie.
- W najbliższej okolicy nie mam żadnej życzliwej duszy. Koleżanki przeprowadziły się do miasta, a ja mieszkam na przedmieściach. Tak więc, jestem sama. Rozmowa przez telefon czy Facebooka to nie to samo. Nie ma nikogo, kto obiektywnie oceniłby tę sytuację. U teściowej czy męża nie dopatrzyłam się nawet próby wejścia w moje buty. Już sobie wyobrażam, jak zareagowaliby na wieść, że rzuciłam smoczkiem we Franka. Ja naprawdę nie chciałam. To był moment krytyczny. Wiedziałam, że źle robię, ale nie potrafiłam się opanować. Czasami mam ogromne wyrzuty sumienia, że odreagowałam na dziecku, a czasami obwiniam o nieczułość męża oraz jego mamę.
Wiem, że on nie ma łatwo. Musi utrzymać naszą rodzinę. Może on z kolei wyżywa się na mnie? Żyje w stresie, spoczywa na nim odpowiedzialność... Szkoda tylko, że nasze rozmowy są takie bezowocne. Myślę, że sporo zmieniłoby się, gdybym poszła do pracy i zaczęła żyć. Nie wiem, jak go do tego przekonać. Boję się, że w innym wypadku mogę po raz kolejny odreagować na niewinnym dziecku. Drugi raz bym tego nie zniosła.
Macie pomysły, jak pomóc Eli?
Zobacz także: Ale afera! Zmieszali z błotem młodą mamę, bo... wyprostowała włosy rocznej córce