Wychowanie dzieci kosztuje i to całkiem sporo. Nawet po podliczeniu wydatków najskromniejszej rodziny, po kilku latach uzbiera się z tego majątek. Edukacja, wyżywienie, ubrania, wakacje, książki, zabawki… Potomstwo to studnia bez dna. Dla naszej bohaterki głębsza, niż zwykle, bo Beata podchodzi do tematu niezwykle ambitnie. Jej syn musi mieć wszystko, co najlepsze. A gdyby nie było jej na to stać - uznałaby się za złą matkę.
Ma to szczęście, że na razie o pieniądze nie musi się martwić. Dorastała w zamożnym domu i dziś kontynuuje życie na wysokim poziomie. Dzięki własnej pracy i wspaniale prosperującej działalności męża. Poznaj matkę, która może oszczędzać na wszystkim, ale na pewno nie na swoim dziecku. Z jej perspektywy rola rodziców prezentuje się zupełnie inaczej, niż w większości polskich rodzin.
Beata mówi wprost - jeśli nie stać cię na wszystko, co najlepsze, to znaczy, że dałaś plamę. A twoje dzieci cierpią.
Zobacz również: Waszym zdaniem: Kto nie powinien dostać 500 zł na dziecko?
fot. Thinkstock
Papilot.pl: Co myślisz na temat programu „Rodzina 500+”?
Beata: Bardzo szkodliwa inicjatywa, która tak naprawdę nic nie daje. Mydlenie oczu niezaradnym ludziom. Przekonywanie ich, że jak nie stać cię na dziecko, to za 500 zł możesz je sobie zrobić. Wtedy będzie wspaniale, bo na nic ci nie zabraknie. Prawda jest jednak taka, że jeśli 500 zł ratuje twój domowy budżet, to znaczy, że nie podołasz roli rodzica. To kosztuje znacznie więcej.
Korzystasz z pomocy państwa?
Nie, bo jestem matką jedynaka i na szczęście nie mamy takiej potrzeby. Gdybym miała dwójkę, pewnie i tak nie wyciągnęłabym ręki po tę jałmużnę. To byłoby niesprawiedliwie, bo po co jeszcze dokładać ludziom, którym się powodzi, a przy okazji rujnować budżet państwa? Mało kto myśli o tym, że miliardy na ten program oznaczają z automatu mniej pieniędzy na szkoły, służbę zdrowia, kulturę i tak dalej.
Czy biedna kobieta może być dobrą mamą?
Nie chcę tego tak oceniać. Na pewno będzie miała problem z zachowaniem godnego standardu życia, a to dziecku nie pomoże.
fot. Thinkstock
Jak żyło ci się w dzieciństwie?
Bardzo wygodnie i beztrosko. Jestem córką dwóch wykształconych osób, które całe życie miały etaty na wyższych uczelniach oraz zasiadały w radach nadzorczych dużych spółek. Rodzice nie spędzali w pracy całych dni, a przy okazji bardzo dobrze zarabiali. Mieli wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, żeby stworzyć wspaniały dom i rodzinę. To sytuacja wymarzona i tak samo próbuję funkcjonować ja.
Teraz wyobraź sobie, że twoja mama jest kasjerką w sklepie, a tata parkingowym. Pracują na zmiany i niewiele zarabiają…
Byłoby ciężko i nie wiem, czy dzisiaj byłabym tą samą osobą. Ich zaangażowanie i godne zarobki w pewnym sensie mnie stworzyły. Inaczej się żyje dziecku, które ma rodziców na wyciągnięcie ręki i o nic nie musi się prosić. Dlatego uważam, że myśląc o powiększeniu rodziny najpierw trzeba się zastanowić, czy nas na to stać.
A jeśli sytuacja pogorszy się już po narodzinach potomstwa?
Jak ktoś ma głowę na karku, to nie powinien do tego dopuścić. Wtedy trzeba się podwójnie zaangażować i walczyć.
Zobacz również: 16 rzeczy, które musisz zrobić, zanim zdecydujesz się na dziecko!
fot. Thinkstock
Czy twój syn korzysta z państwowego systemu edukacji?
Nie, bo nie ma takiej potrzeby. W wieku 4 lat rozpoczął naukę w przedszkolu prywatnym, które było blisko, zapewniało specjalistyczne żywienie i oferowało najlepszy program. Od roku jest uczniem szkoły podstawowej, bo poszedł do niej jako 6-latek. Właśnie zaczyna drugą klasę. To również placówka prywatna ze wspaniałym gronem pedagogicznym, małymi grupami, cateringiem i innymi udogodnieniami.
Czujesz się z tego powodu lepsza?
Przede wszystkim cieszę się, że mogę zapewnić dziecku dobre warunki rozwoju. Doceniam placówki prywatne, ale oczywiście nie przekreślam publicznych. To akurat nie jest warunek, który musi spełnić każdy rodzic.
Można odetchnąć z ulgą, bo inaczej 99 procent z nich nie zasługiwałoby na twoje uznanie.
Wiem i dlatego się przy tym nie upieram. Co nie oznacza, że nie uważam edukacji prywatnej za lepszą. W małych klasach dziecko nauczy się więcej, a dobrze opłacony nauczyciel zawsze bardziej się zaangażuje.
fot. Thinkstock
Ile kosztuje taka przyjemność?
Przedszkole kosztowało 400 zł miesięcznie. Syn chodził tam dwa lata, więc ok. 10 tysięcy złotych. Podstawówka to wydatek 800 zł. Po cofnięciu reformy będzie to 8 lat, czyli jakieś 75 tysięcy. Kwota wydaje się zawrotna, ale przecież nie płaci się całości. A w miesiącu można tyle znaleźć w rodzinnym budżecie. Większość rodzin płaci wyższe raty za mieszkanie.
To nie koniec wydatków?
Dochodzi basen z instruktorem 2 razy w tygodniu - 100 zł za lekcję. Dodatkowe lekcje języka angielskiego w domu to podobna kwota. O wyżywieniu, ubraniach, rozrywce, podróżach chyba nie będę wspominała, bo to oczywiste. Wychowanie dziecka wiąże się z ciągłym wydawaniem pieniędzy i wcale nie świadczy to o materializmie. Po prostu inaczej się nie da. Jasne, można wysłać pociechę do publicznej szkoły i zrezygnować z zajęć dodatkowych, ale moim zdaniem się to nie kalkuluje.
Co masz na myśli?
Wychowuję małego człowieka, który rozwija się od najmłodszych lat i na pewno wyrośnie na kogoś bardzo zaradnego. To inwestycja, bo w razie czego pomoże nam na starość.
fot. Thinkstock
800 zł miesięcznie za szkołę, tyle samo za basen i język angielski. To już 2400 zł, czyli mniej więcej tyle, ile zarabia przeciętny Polak netto. A gdzie reszta?
Dlatego nie każdy się do tego nadaje. Można żyć skromniej, tylko nie wiem po co. Oczywiście, większość rodaków żyje na niższym poziomie i jakoś daje sobie radę. No właśnie, wszystko jest jakoś, a powinno być na najwyższym poziomie. Szczególnie nie rozumiem rodzin, których na nic nie stać, a one powiększają się w najszybszym tempie. Zupełnie, jakby nie robiło im już różnicy, czy mają 3 czy 6 dzieci. Państwo pomoże, jest MOPS i jakoś to będzie.
Szacowałaś mniej więcej, ile wydacie na wychowanie syna do momentu jego pełnoletności?
Żeby było godnie i dobrze, to trzeba mieć przynajmniej kilkaset tysięcy złotych. Może nawet milion. Zawrotna kwota? Inaczej to brzmi, jak powiem 50 tys. rocznie. Już nie tak sporo. Nikt nie mówił, że rodzicielstwo jest tanie, a dziecko wykarmisz i wychowasz wyłącznie miłością. Uczucia są najważniejsze, ale pieniądze otwierają nowe możliwości.
Jesteś za odbieraniem dzieci tym, którzy sobie finansowo nie radzą?
Chciałabym przynajmniej, żeby ktoś ich bardziej kontrolował i reagował na krzywdę.
Zobacz również: Intercyza: podpisać czy nie?