W życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, kiedy dziecko zaczyna pytać. Co mam między nogami? Jak to się nazywa? A po co to? Znalezienie odpowiedniego terminu, który odpowiadałby dziecięcej wrażliwości nie jest proste. Rozmowa z kilkulatką na temat pochwy czy waginy wydaje się zbyt oderwana od rzeczywistości. Słowa znane z podręczników do anatomii odstraszają swoim oficjalnym charakterem.
Trzeba mieć sporo fantazji, by mówić o cielesności i nie zabrzmieć jak bezduszny lekarz. Przekonały się o tym nasze rozmówczynie, które wspominają, jak rodzice nazywali ich narządy rodne. Z perspektywy czasu brzmi to całkiem zabawnie, ale dziś trudno wyobrazić im to sobie inaczej.
- Nie chciałabym słyszeć od mamy, że powinnam sobie umyć waginę. W tym nie ma żadnego uczucia - twierdzi Anna.
Zobacz również: Masturbacja: 25 dziwnych synonimów
fot. Thinkstock
- Pamiętam, że przez lata było kilka wersji, ale chyba najdłużej używało się sformułowania „pisia”. Umyj pisię, wytrzyj pisię, pisia cię swędzi, nie wkładaj rączek do pisi. Brzmi normalnie i niewinnie, więc gdybym sama miała córkę, to pewnie mówiłabym tak samo. Wolę to od „cipki”, którą proponują współczesne feministki - wyznaje Marta.
fot. Thinkstock
- W moim domu nigdy nie mówiło się o takich rzeczach wprost, co uważam za błąd. Wolałabym nawet najgłupsze określenie, niż znane mi „tam”. Zupełnie tak, jakby moja wagina była czymś wstydliwym, czego nawet nie można nazwać. Zawsze słyszałam, żebym się tam podtarła albo mama musi mi nałożyć tam krem. No i jeszcze umyjemy się tam. Nie uważam, żeby to było dobre - wspomina Karolina.
fot. Thinkstock
- Moja rodzina unikała sformułowań wprost. Chyba się bali, że mnie czymś zgorszą, a przecież chodziło tylko o anatomię. Prawdopodobnie dopiero w podstawówce usłyszałam o tym, że mam pochwę. Przez lata trzymałam się wersji „bułeczka”, bo tak o pochwie mówili mama i tata. Wiem, że u mojej koleżanki była wersja „chlebek”, więc terminologia piekarska trzyma się mocno - twierdzi Ula.
fot. Thinkstock
- Nie mam zielonego pojęcia skąd to się wzięło, ale chyba ze starej bajki. Miałam młodszego brata i razem układa się to w całość. Moje krocze to dla rodziców zawsze była Agatka, a penis brata - Jacuś. Czasami dochodziło do zabawnych sytuacji, kiedy ktoś to słyszał i dopytywał, o jaką Agatę albo Jacka chodzi. Z tego miejsca przepraszam wszystkie Agaty, ale tak mi się do dziś kojarzą - wyznaje Dominika.
Zobacz również: Określenia pochwy, których NIE WYBACZYSZ swojemu facetowi
fot. Thinkstock
- Moja wiedza anatomiczna przez pierwszych 6-7 lat życia była mocno ograniczona. Rodzice utwierdzali mnie w przekonaniu, że mam dwie pupy. Przednią i tylną. Tylna to ta prawdziwa, a przednią nazywali oczywiście waginę. Nie pamiętam jak to było z moimi braćmi, ale kierując się tym tokiem myślenia, może mieli górne i dolne nosy? - śmieje się Paulina.
fot. Thinkstock
- Chyba nie najlepiej to świadczy o wrażliwości mojej rodziny, ale w domu używało się sformułowania „sikaczka”. W sumie, całkiem słusznie, bo małej dziewczynce ten narząd służy wyłącznie do oddawania moczu. Dopiero po latach dowiedziałam się, że to nie jest jego jedyna rola, chociaż czasami dla żartu używam tego terminu - mówi nam Klaudia.
fot. Thinkstock
- Moi rodzice nie bawili się w żadne zabawne określenia i do mojej pochwy podchodzili raczej mało czule. Nie miałam nic między nogami. Miałam coś „na dole”. Na dole miałam się umyć i na dole wytrzeć. W kwestii otwartości przez lata nic się nie zmieniło, bo w życiu nie słyszałam w domu słowa penis czy wagina - twierdzi Ewa.
Zobacz również: 4 RZECZY, KTÓRE POWINNAŚ WIEDZIEĆ O POCHWIE W CZASIE SEKSU