Każdego roku kilka tysięcy polskich sierot znajduje nową rodzinę. Niektórzy twierdzą, że państwo i obowiązujące procedury wcale tego nie ułatwiają, ale nie brakuje par, które dochodzą do wniosku, że właśnie adopcja dopełni ich szczęścia. Nie można jednak mówić, że jest to rozwiązanie idealne dla wszystkich. Bezpłodność nie oznacza gotowości na przygarnięcie pod swój dach biologicznego potomka zupełnie obcych ludzi. Krok ten wymaga konkretnych predyspozycji i pewności. Zmiana zdania oznacza jeszcze większe cierpienie dla obu stron.
Przyczyny adopcji są bardzo różne. Najczęściej – problemy z płodnością, a czasami zwyczajna chęć pomocy, bez względu na uwarunkowania medyczne. Niezależnie od tego, rodzice adopcyjni zawsze zasługują na nasze uznanie i wsparcie. Czy to oznacza jednak, że ci, którzy nigdy by się na to nie zdecydowali, równocześnie zasługują na potępienie? Sprawdzamy, jak do tego tematu odnoszą się młode Polki.
Kilku z nich zadałyśmy teoretycznie proste, ale faktycznie jedno z najtrudniejszych pytań, jakie można sobie wyobrazić – czy byłabyś gotowa zaadoptować dziecko?
fot. Thinkstock
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, bo jestem jeszcze młoda, nie planuję na razie macierzyństwa i podświadomie wierzę, że nie będzie z tym problemu. Poznam faceta, weźmiemy ślub, urodzę mu dzieci i to wszystko. To trochę lekkomyślne, bo może być różnie. Z tego co wiem, to nawet kilka milionów Polaków ma problemy z płodnością, więc nie mogę być pewna. Ani siebie, ani przyszłego partnera. Myślę, że gdybym stanęła przed faktem dokonanym, to poważnie bym się nad tym zastanowiła. Chyba nie wyobrażam sobie życia bez potomstwa. Gdyby jednak w grę wchodziła adopcja, to szczerze przyznam, że najchętniej przygarnęłabym niemowlaka. Tak, żeby mieć możliwość zbudowania więzi od samego początku – twierdzi Agnieszka.
- Staram się unikać stwierdzeń, że czegoś nigdy nie zrobię, ale raczej nie wyobrażam sobie adoptowania dziecka. Nie dlatego, że jestem niedojrzała, nie umiem kochać i dziecko z sierocińca uważam za gorsze. Obawiam się tylko, że to by mnie najnormalniej w świecie przerosło. Podziwiam takich rodziców. Nie wyobrażam sobie rozmowy, kiedy musiałabym mu kiedyś o tym powiedzieć. Albo, że to się wydało i rówieśnicy go wyśmiewają. Bałabym się buntu – nie słucham was, bo nie jesteście moimi prawdziwymi rodzicami. Może za mało wiem, ale wydaje mi się, że to naprawdę skomplikowana sprawa. Lepiej, żeby maluch trafił do rodziny, która niczego się nie boi, niż do mnie, czyli osoby pełnej obaw – tłumaczy Karolina.
- Kiedyś powiedziałabym, że to wykluczone, bo więzy krwi są najważniejsze. Myślę, że podświadomie większość Polaków tak na to patrzy. Po co mam się zajmować jakąś przybłędą, skoro to cudze dziecko. Wszystko zmieniło się kilka lat temu, kiedy siostra mojej koleżanki zdecydowała się na ten krok. Razem z mężem adoptowali chłopca, który chodził już do szkoły. Dobrze wiedział, co się dzieje. To nie był nieświadomy niczego niemowlak. Ale to nie miało zupełnie znaczenia, bo dzisiaj to zupełnie normalna rodzina – rodzice i syn. Czasami go widuje i aż chce mi się płakać ze szczęścia, kiedy on mi opowiada, że mama to, tata tamto. Nie wykluczam, że chciałabym pójść tą drogą. Bez względu na to, czy mogłabym mieć własne dzieci – to opinia Izy.
fot. Thinkstock
Jestem sceptycznie nastawiona do adopcji. Super, że są ludzie, którzy się na to decydują. Naprawdę chwała im za to. Ale siebie w tej roli nie widzę. Nie przeraża mnie wizja wychowywania dziecka, którego sama nie urodziłam. To jest najmniejszy problem, bo rodzinę tworzą emocje, a nie grupa krwi czy geny. Nie umiałabym jednak pójść do ośrodka, przeglądać papiery albo oglądać te biedne dzieci i musieć zdecydować – chcę to, albo tamto. Na jakiej podstawie miałabym to zrobić? Ta dziewczynka jest słodsza od tamtego chłopca? Wezmę to młodsze, bo tamto już za dużo rozumie? Może lepiej ciemne włosy, bo ani ja, ani mój facet nie jesteśmy blondynami? Nigdy nie miałam okazji porozmawiać z rodzicem adopcyjnym, a na pewno zapytałabym o to, jak wybiera się jedno pokrzywdzone przez los dziecko spośród dziesiątek innych równie nieszczęśliwych – zastanawia się Natalia.
- Nie mówię nie, ale gdyby już miało do tego dojść, to wolałabym się zaopiekować nieco większym dzieckiem. Takim, które zna swoją historię i nigdy nie zada pytania „czy jesteście moimi prawdziwymi rodzicami?”. Będzie o tym wiedziało. Bałabym się sytuacji, że adoptuję maluszka, on dorasta i pojawia się problem. Słyszałam kiedyś o nastolatce, która późno poznała prawdę i nie wytrzymała. Kiedy tylko skończyła 18 lat, wyprowadziła się z domu i zerwała kontakt z adopcyjnymi rodzicami. Czy na takie wyznanie jest w ogóle dobry moment? Przez lata żyłabym w strachu, że to się wyda, zanim sama o tym powiem. Chyba nie wytrzymałabym takiego napięcia – twierdzi Basia.
A Ty widzisz się w takiej roli?