Każdego roku nową rodzinę znajduje ponad 3000 polskich dzieci, które nie mają lub nie mogą być wychowywane przez własnych rodziców. Z roku na rok ta liczba rośnie, ale potrzeby są znacznie większe. Szanse na adopcję mają przede wszystkim najmłodsi. Wraz z wiekiem staje się to coraz trudniejsze. 10-letniej Patrycji prawie się udało, ale w ostatniej chwili usłyszała, że jednak pozostanie w domu dziecka.
Miała zostać córką Natalii i Wojciecha, którzy od kilku lat planowali ten krok. Byli w tym wyjątkowi, bo sytuacja wcale ich do tego nie zmusiła. Mieli już własnego syna i w każdej chwili mogli postarać się o kolejnego potomka. To nie był sposób na radzenie sobie z bezpłodnością, ale próba naprawiania świata. Tuż przed finalną decyzją oboje się jednak rozmyślili. Uznali, że to zadanie ich przerasta.
Zawiedli siebie, ale przede wszystkim dziewczynkę, która chciała mieć znowu rodziców. Czy dzisiaj są w stanie spokojnie spojrzeć w lustro?
fot. unsplash.com
Papilot.pl: Własnymi siłami urodziłaś syna. Skąd w takim razie pomysł adopcji?
Natalia: Wiele razy byłam o to pytana i czasami czułam, że muszę się aż tłumaczyć. Niektórzy tego nie rozumieją. Po co przyprowadzać do domu jakieś obce dziecko, skoro można mieć własne? Adopcja kojarzy się z ostatecznością. Masz problemy z płodnością – spróbuj in vitro, a jak nie wyjdzie, to dopiero wtedy pomyśl o domu dziecka. Ja chciałam inaczej. Nie dlatego, że innej drogi nie ma, ale dlatego, że tak wybrałam. A raczej wybraliśmy, bo to nie jest decyzja jednej osoby.
Ktoś może stwierdzić, że to niepotrzebne zamieszanie i utrudnianie sobie życia. Nie lepiej po prostu zajść w ciążę?
To by było najprostsze. Jestem w kochającym związku, mamy już syna, spokojnie mogę to powtórzyć i mieć pewność, że znowu będzie wspaniale. Tak robią normalne małżeństwa i po kłopocie. W takim razie my nie jesteśmy do końca normalni. Nie chcieliśmy powoływać do życia kolejnej osoby, skoro wokół nas jest tyle sierot wymagających wsparcia. Najpierw zadbajmy o nie, a dopiero potem się rozmnażajmy.
Kontrowersyjna teza...
Ale prawdziwa. My mieliśmy odwagę uznać ten fakt, a większość par zasłania oczy i tego nie widzi.
fot. gratisography.com
Nie każdy chce zostać żywcem zabrany do nieba.
Nie podchodziłam do tego w ten sposób. Nie chodziło o to, by poprawić sobie nastrój, bo „patrzcie, jaka jestem odważna i wspaniałomyślna”. Robiłam to absolutnie dla siebie i dla tego dziecka. Opinie innych zupełnie mnie w tym momencie nie interesowały. Nie szukałam poklasku, ale miłości. Takiej innej, bo nie wrodzonej, ale wypracowanej.
Co masz na myśli?
Kiedy urodzisz dziecko, wtedy wiesz, że ono będzie cię kochać. Jeśli jesteś dobrym rodzicem, to nie ma powodu, żeby stało się inaczej. Kiedy jednak zabierasz pod swój dach rozwiniętą i myślącą istotę, wtedy trzeba o to zawalczyć. Od niepewności, przez przyjaźń, partnerstwo, aż do prawdziwego uczucia między rodzicem i dzieckiem. Chciałam przeżyć te kolejne etapy i na koniec powiedzieć sobie, że dałam radę. Nie zbawiłam świata, ale przyczyniłam się do tego, żeby był lepszym miejscem.
Od razu wiedziałaś, że chcesz dać szansę starszemu dziecku? Większość rodziców adopcyjnych marzy o niemowlaku.
Lubię wyzwania i sama chętnie komplikuję sobie życie. Tak, chciałam aby to było dziecko z pewnym bagażem przeżyć. Jeśli wszystko się uda, satysfakcja będzie jeszcze większa.
fot. unsplash.com
Mąż był tego samego zdania?
Nie od początku. Z jednej strony nie widział nic przeciwko, bo kilkulatkowi należy się dokładnie to samo, co maluszkowi. Ale z drugiej – bardzo się bał, że nie zostaniemy do końca zaakceptowani, pojawi się bunt, może tęsknota za tym, co było kiedyś. Pod względem psychologicznym to o wiele trudniejsza sytuacja. Pamiętam jak po kilku tygodniach rozmów stwierdził, że jak nie my, to kto? I tego się trzymaliśmy.
Jak wyglądała procedura adopcyjna?
Najpierw spotkanie informacyjne, rozmowa z psychologiem, testy, wywiad rodzinny. Później decyzja komisji, że przechodzimy do dalszego etapu. Kolejne zajęcia i warsztaty, wskazanie dziecka i pierwsze spotkanie. A potem kolejne, żeby nie podjąć pochopnej decyzji.
Czym kierowaliście się wybierając Patrycję?
Najpierw czytaliśmy o każdym w podobnym wieku. Wcześniej wskazaliśmy, że chcemy zostać rodzicami dziecka w wieku ok. 8-11 lat. Były tam podstawowe informacje, historia dziecka, opinie psychologów, notatki od nauczycieli ze szkoły. Czym tu się kierować? Kiedy już zupełnie zgłupieliśmy, w segregatorze pojawiła się karta pięknej dziewczynki z przestraszonymi oczami. Wiedziałam, że to ona. Czułam to sercem i nie musiałam nic więcej czytać.
fot. unsplash.com
Co było dalej?
Wskazaliśmy Patrycję i oczekiwaliśmy na dalsze decyzje. Wreszcie wyrażono zgodę na nasze pierwsze spotkanie. Zostaliśmy do siebie dopasowani. Szłam tam jak na maturę, jak na najważniejszy egzamin w życiu. Z początku była nieśmiała i w pełni to rozumiałam, ale jak się rozkręciła, to trudno było ją opuścić. Zapytała, jak ma do nas mówić. Stwierdziliśmy, że jak chce, może nawet po imieniu. „No to chodź ciocia, pokaże ci coś tam”. Chwyciła mnie za rękę i poczułam, że to to.
Ile takich spotkań się odbyło?
Około 5-6, ale z każdym kolejnym coraz bardziej panikowałam. Zrozumiałam, że sprawa zrobiła się poważna i poczułam presję. Niby mamy się tylko zapoznać i to o niczym nie świadczy, ale przecież zostałabym zlinczowana, gdybym się nagle wycofała. A Patrycja, chociaż się otwierała, wydawała się coraz większym wyzwaniem, które może nas przerosnąć.
Co masz na myśli?
Była urocza, inteligentna, potrzebowała czułości, ale z czasem było między nami coraz mniej chemii. Wreszcie chodziliśmy tam już z przyzwyczajenia i poczucia obowiązku, a nie własnych chęci. Wiedzieliśmy oboje, że to się nie uda, ale nawet przed sobą się do tego nie przyznawaliśmy.
fot. gratisography.com
Patrycja ostatecznie nie trafiła do waszej rodziny. Potrafisz sprecyzować dlaczego?
To jest w tym najgorsze, bo nie. Przecież nic nam nie zrobiła i zasługiwała na to. Ale czuliśmy, że nie podołamy. Z perspektywy czasu widzę, że nie chodziło nawet o nią. Nie byliśmy gotowi na adopcję kogokolwiek. To nas przerosło. Fajnie się mówi „przygarniemy dziecko, świat będzie piękniejszy”, ale to wymaga sporo wyrzeczeń i pracy. Nie wytrzymaliśmy psychicznie i chociaż jestem zrozpaczona, że ta cudowna dziewczynka musiała tam zostać, chyba nie ma tego złego. Lepiej na tym etapie, niż później.
Kontaktujecie się?
Wysłaliśmy do niej list i prezent, ale wychowawcy stwierdzili, że to kiepski pomysł. Listu nie dostała, żeby nie mącić jej w głowie, a prezent trafił na potrzeby całej placówki, a nie konkretnego dziecka.
Czy Patrycja znalazła dom?
Mam nadzieję, że tak, ale nigdy się o tym nie dowiemy, bo takie są procedury.
Wszystkie imiona zostały zmienione.