Niektóre historie z porodówek budzą grozę. Nie chodzi o sam trud wydania dziecka na świat - ból fizyczny i dyskomfort. Groza jest także związana z zachowaniem personelu medycznego, a zwłaszcza położnych i lekarzy. Słysząc opowieści na temat niektórych, zastanawiamy się nie tylko czy są odpowiednimi ludźmi na danym stanowisku, ale też czy mają jakieś ludzkie odruchy. Jedna została opowiedziana w „Gazecie Wyborczej”. Dotyczy historii sprzed trzech lat.
Opowiem Wam o moim koszmarnym porodzie...
34-letnia kobieta spodziewała się piątego potomka. Miała za sobą kilka porodów naturalnych i dwie cesarki. Jedno z dzieci, których się spodziewała, zmarło. Biorąc pod uwagę te doświadczenia, lekarz zadecydował, że nie ma dla niej innej opcji. W grę wchodziło jedynie kolejne cesarskie cięcie.
Gdy zaczął się poród, przy rodzącej pojawiła się ginekolog, która powiedziała, że nie będzie cesarki. Gdy 34-latka zaprotestowała, powiedziała do niej coś okrutnego. „Nikt nie będzie podważać mojego zdania, bo to ja tu jestem lekarką. Jak nie zacznie mnie pani słuchać, to zaszkodzi pani dziecku, a nawet je pani zabije. Jest pani wredna i do niczego się nie nadaje”.
W końcu cesarskie cięcie okazało się konieczne. Wykonano je jednak za późno, a kobieta dostała krwotoku. W efekcie usunięto jej macicę oraz jajowody. Gdyby cesarka została zrobiona szybciej, można byłoby tego uniknąć. A co wtedy powiedziała lekarka? „To i tak dobrze, bo w sumie ma pani już dużo dzieci”.
Do tragicznego zdarzenia doszło w szpitalu w miejscowości Śrem. Poszkodowana kobieta złożyła pozew w sądzie i żąda odszkodowania.
Myślicie, że pieniądze wynagrodzą jej ten koszmar?