Oczywiście nie wszystkich polskich szpitalach tak chętnie stosuje się cesarskie cięcie, czego przykładem jest wstrząsająca historia ze Świebodzina. Do tamtejszego szpitala trafiła kobieta, u której rozpoczął się poród, jednak okazał się on bardzo ciężki. Po 10 godzinach pacjentka nie miała już sił i mąż poprosił personel placówki o cesarskie ciecie. Lekarz nie wyraził zgody, ponieważ uznał, że powinna urodzić siłami natury. Bulwersujące są też jego słowa, które miał skierować do kobiety: „Co ty nie wiesz, że jak się zachodzi w ciążę, to trzeba rodzić, a nie ciąć?”.
Dziecko nie przeżyło porodu. Kiedy rodzina się o tym dowiedziała, była w szoku. Od razu wezwała policję, na miejsce przyjechał też prokurator. „Zostało wszczęte śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka, poprzez nieprawidłowo wykonaną akcję porodową” – poinformował prokurator rejonowy w Świebodzinie.
Zobacz także: Trudne wyznanie Mateusza: „Żałuję, że zostałem ojcem”
Ten dramat pokazuje, że w polskich szpitalach bardzo różnie podchodzi się do cesarskiego cięcia. W większości zabieg jest jednak nadużywany, ponieważ – jak wynika z najnowszych badań – kończy się nim blisko 43 proc. ciąż. W Europie więcej cesarek wykonuje się tylko na Cyprze, na świecie – w Chile, Meksyku i Turcji (ok. 50 proc.). Tymczasem według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) ten odsetek w żadnym kraju nie powinien przekraczać 15 proc.
Zabieg polega na rozcięciu powłok brzusznych oraz macicy i wyjęciu dziecka. Zazwyczaj wykonuje się go, gdy naturalny poród jest niemożliwy z powodu np. nieprawidłowego ułożenia główki dziecka, nieprawidłowego ułożenie płodu czy przedwczesnego rozpoczęcia akcji porodowej. Jeżeli „cesarka” jest planowana przeprowadza się ją w znieczuleniu. Jeżeli jednak wykonuje się ją nieplanowo, najczęściej kobietę znieczula się ogólnie.
I to właśnie w znieczuleniu tkwi przyczyna takiej „popularności” cesarskiego cięcia w naszym kraju. Nieprzypadkowo bowiem najwięcej tego typu operacji przeprowadza się w szpitalach, które nie stosują do naturalnego porodu środków łagodzących ból oraz nie przestrzegają innych tzw. standardów opieki okołoporodowej wprowadzonych rozporządzeniem ministra zdrowia pięć lat temu. Należą do nich m.in. rezygnacja ze stosowania oksytocyny przyspieszającej akcję porodową, swobodny wybór pozycji podczas porodu czy kontakt „skóra do skóry” matki z dzieckiem przez dwie godziny po porodzie.
Fot. Thinkstock
Coraz więcej Polek skarży się, że szpitale nie chcą stosować środków łagodzących ból, choć od lipca 2015 r. obowiązuje zarządzenie prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, na mocy którego NFZ refunduje znieczulenie przy porodzie. Jakby tego było mało, w sierpniu 2016 r. weszło w życie rozporządzenie ministra zdrowia o łagodzeniu bólu porodowego. Daje ono każdej kobiecie prawo do znieczulenia farmakologicznego na życzenie.
W praktyce bywa z tym jednak kiepsko. „W zakresie dostępu pacjentek rodzących do znieczulenia zewnątrzoponowego dochodzi do naruszeń praw kobiet ciężarnych i rodzących” – stwierdza Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich w niedawnym wystąpieniu do ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła.
Kobiety boją się bólu, chcą mieć poród szybko za sobą, dlatego naciskają na cesarskie cięcie. Ten zabieg wiąże się jednak z ryzykiem wystąpienia licznych i poważnych powikłań po znieczuleniu i po cięciu chirurgicznym, na przykład zespołu popunkcyjnego czy infekcji narządu rodnego. Dlatego powinien być wykonywany tylko wtedy, gdy są ku temu wskazania medyczne. Praktyka pokazuje, że niemal zawsze można takie wskazania znaleźć.
Specjaliści ostrzegają przed zbyt powszechnym stosowaniem cesarskiego cięcia. Obalają też opinię, że naturalny poród bywa dla dziecka zbyt dużym wysiłkiem. „I bardzo dobrze, musi się męczyć. Dziecko, które nie przejdzie tego stresu, ma mniej dojrzałe płuca, nie dozna tego fizjologicznego niedotlenienia, które temu towarzyszy, rodząc się, nie wie, że czas już oddychać. Bo oddech rusza, gdy się zwiększa stężenie dwutlenku węgla. Jeżeli dziecko zostaje podczas cięcia cesarskiego wyjęte, musi podlegać czasem resuscytacji, ląduje w inkubatorze, choć jest duże i urodziło się o czasie” – wyjaśnia w wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego” prof. dr. hab. med. Krzysztof Preis, kierownik Katedry Perinatologii i Kliniki Położnictwa Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Fot. Thinkstock
„Tłumaczę więc pacjentkom, że to, że noworodek rodzi się siny i zmaltretowany, jest fizjologią. Oczywiście, w pewnych w granicach, których przekroczyć nie wolno. Dlatego ostatnia faza porodu jest ściśle monitorowana. Tak więc to kobiety powinny się starać urodzić naturalnie, a nie prosić lekarzy o cięcie cesarskie” – dodaje specjalista.
Warto też pamiętać, że dzieci urodzone poprzez cesarskie cięcie mają mniejszą odporność, częściej narażone są na astmę, cukrzycę, alergie czy ryzyko wystąpienia chorób nowotworowych. W przypadku porodu drogami natury kontakt z florą bakteryjną matki powoduje stymulowanie układu immunologicznego, który ma wpływ na zdrowie w późniejszym okresie życia.
Ministerstwo zdrowia zamierza ograniczyć liczbę cesarskich cięć w polskich szpitalach. „Tam, gdzie poród mógłby odbyć się siłami natury, ryzyko dla dziecka i dla matki jest mniejsze. Ta tendencja do robienia cesarskich cięć na życzenie albo bez większej refleksji jest zła, jest jednoznacznie oceniona negatywnie przez Światową Organizacje Zdrowia, która mówi, że nasz wskaźnik w tej chwili jest ponad dwukrotnie za wysoki” – podkreśla minister Konstanty Radziwiłł.
Szef resortu zaznacza jednak, że trzeba w tych kwestiach zachować ostrożność. Nie można bowiem doprowadzić do sytuacji, w której ktokolwiek wahałby się lub zwlekał z decyzją o cięciu cesarskim, jeżeli jest ono konieczne.
RAF