Państwo Wolscy, lekarze z Polski, znaleźli pracę w Karlstadt, w Szwecji. Ich dzieci poszły do miejscowej szkoły. Wszystko układało się sielsko, do czasu, gdy nauczycielka podczas lekcji przeczytała uczniom opowiadanie o ojcu, który uderzył swojego syna, a potem zapytała, kto przeżył podobną historię. Zgłosił się 8-letni Kamil Wolski i powiedział, że czasem dostaje klapsy od taty i mamy.
Sytuacja miała miejsce w marcu, w późniejszym okresie nauczyciel podczas WF-u zauważył u chłopca siniaki na ciele. W maju Ewa Wolska dostała telefon od szwedzkiej urzędniczki, która poinformowała ją, że rodzice Kamila muszą sobie poszukać adwokata. Po wizycie w urzędzie matka dowiedziała się, że dzieci zostały zabrane i dostały opiekę prawników.
Rodzina Wolskich jest już w komplecie, rodzice zgodzili się na terapię i odzyskali synów.
Sprawę dla „Gazety Wyborczej" skomentował mecenas, Jerzy Misiowiec, który od 30 lat pracuje w Sztokholmie:
„Sprawa Wolskich jest typowa. Polacy przeżywają tu szok kulturowy. W całej Skandynawii bicie dzieci jest zakazane i traktowane jak przestępstwo. Nie toleruje się nawet klapsów. Nam się wydaje, że klepnięcie w pupę jest niewinne, a w Szwecji za to staje się przed sądem".
Z jednej strony, klaps w pupę nie wydaje się groźny, ale czy po lekkim uderzeniu powinien być siniak? Trudno jednoznacznie winić jedną bądź drugą stronę. Urzędnicy działają w imię prawa, a rodzice przekonują o swojej miłości do dzieci i do próby wychowania za pomocą napominających klapsów.