Określenie „słoiki” robi w ostatnich latach prawdziwą furorę. Polsat nakręcił nawet zatytułowany tak serial paradokumentalny opowiadający prawdziwe historie ludzi, którzy chcieli swój los związać z Warszawą przyjeżdżając z tak zwanej prowincji. Czasami przypadkowo, bardzo często z zaplanowanym ważnym celem, postanowili porzucić swoje dotychczasowe życie, żeby realizować marzenia w stolicy. Z różnym skutkiem…
O „słoikach” śpiewa też zespół Big Cyc. „Najechali na Warszawę niczym horda Czyngis Chana / Na furmankach, w dobrych autach ciągną od samego rana / Zakręcone w szklanych słojach mają całe swoje życie: bigos, grzyby, kompot z jabłek / I tak podbić chcą stolicę, stolicę, stolicę” – brzmią słowa piosenki popularnej kapeli.
Co kryje się za określeniem „słoik”? „Osoba pochodząca z prowincji a mieszkająca w wielkim mieście, najczęściej Warszawie, przywożąca z wizyt w domu słoiki z jedzeniem. Najczęściej charakteryzują ją takie cechy jak: brak przywiązania do nowego miejsca zamieszkania oraz wiejskie maniery i sposób myślenia” – definiuje „Miejski słownik slangu”.
Charakterystykę tej grupy społecznej doprecyzowuje Edyta Gietka w głośnym tekście „Kim są warszawskie „słoiki”?”, który ukazał się w „Polityce”. „Rodowici nazywają ich mieszkańcami bez weekendów. Piszą na forach, że drażni ich niedzielny brzęk walizek na kółkach przy dworcach. W poniedziałek pomaszerują do pracy ramię w ramię, Słoiki i Rodowici. Np. do telemarketingu, wciskać ludziom produkty trwałe i szybkozbywalne. Ci pierwsi godzą się na pieniądze, po które Rodowity nawet by się nie schylił. A słoiki mogą, bo matula napichci kapuchy, ziemorów wykopie, jajków od kurów zbierze i minimalna im starcza” – ironizuje autorka.
„W piątek blachy LZA (Zamość), LLU (Łuków), BIA (Białystok), WRA (Radom), LU (Lublin), LBI (Biała Podlaska) zwalniają miejsca parkingowe i korkują wylotówki. W Raszynie (jadący w Kieleckie), Starej Miłosnej (w Lubelskie), Markach (w Podlaskie). W radiu CB słyszą: Warszawiaki do łojców jadą” – pisze Edyta Gietka.
Polecamy także: Warszawskie słoiki – jest się z czego śmiać?
Fot. Unsplash
Mimo niezbyt pochlebnych opinii, szczególnie wśród rodzimych mieszkańców stolicy, ze „słoikami” utożsamiają się gwiazdy show-biznesu. „Teściowie dużo przetworów nam przywożą. Od rodziców dostajemy mięsa, bigos i pierogi” – tłumaczy aktorka Barbara Kurdej-Szatan. „Babcia mi robi zupki i obiadki, jestem słoikiem i się świetnie czuję jako słoik, bardzo mi się to podoba” – zapewnia jej koleżanka po fachu, Weronika Książkiewicz.
Za nazwanie „słoikiem” nie obraża się również Katarzyna Zielińska. „Potwierdzam! Dostaję od mamy słoiki, nie tylko z zupą. Jestem jej za to bardzo wdzięczna, zwłaszcza teraz, kiedy mam malutkie dziecko i mniej czasu na gotowanie. Tak w ogóle nie wiem dlaczego to określenie niektórzy uważają za obraźliwe. Moja mama robi tak pyszne zupy, że jestem dumnym słoikiem (śmiech). „Słoiki” to również przyjezdni studenci, którzy z reguły oszczędzają każdy grosz. A życie w Warszawie sporo kosztuje” – tłumaczy lubiana aktorka w rozmowie z „Claudią”.
Zielińska nie rozumie, czemu oddzielanie nowych warszawiaków od zakorzenionych. „Wiem, że niektórzy traktują Warszawę wyłącznie jako miejsce, gdzie się zarabia, a nie zapuszcza korzenie. Nie są tu zameldowani, nie interesują się nią. Ja jestem „słoikiem”, który pomidorową od mamy przywiezie, ale i utożsamia się z miastem. Mam na to odpowiednie dokumenty (śmiech). Lubię swój Mokotów, gdzie mieszkam. Lubię spacery, niespieszną kawę w pobliskiej kafejce. A Stary Sącz to moje dzieciństwo, błogość, natura, góry, wyciszenie, celebrowanie posiłków. Tam mam i rodziców, i teściów” – przekonuje aktorka.
Fot. Unsplash
Zdaniem Katarzyny Zielińskiej napływowi mieszkańcy stolicy wnoszą nową energię. W pełni zgadza się z nią Jowita, która trzy lata temu przyjechała do Warszawy z rodzinnego Przytyka, niewielkiej miejscowości pod Radomiem. „Bolesne, że ludzi, którzy mają ambicję, są pracowici i zaradni określa się w tak ironiczny sposób. Czy lepiej żyć wygodnie u rodziców i czuć się lepszym tylko z racji urodzenia w dużym mieście?” – zastanawia się młoda kobieta.
Marta mieszka już w Warszawie blisko dziesięć lat, ale wciąż dumnie mówi o sobie „słoik”. „To miasto bez ludzi przyjezdnych jest martwe i nudne. Znam wielu warszawiaków z urodzenia i zauważyłam, że napływowi mieszkańcy przeszkadzają zwłaszcza tym, którzy mają kompleksy dotyczące swojego wykształcenia czy kwalifikacji zawodowych. Obawiają się utraty miejsca pracy, bo wiedzą, że te wyszydzane „słoiki” są bardziej zdeterminowane, by osiągnąć sukces, bo wiedzą, że jak im się nie uda w stolicy będą musieli wrócić do swoich małych miejscowości, bez większych perspektyw” – podkreśla.
Do podobnych wniosków doszedł Tomasz Sadowski, twórca serwisu „Warszawskie Słoiki. Portal warszawiaków prowincjonalnych”. „Słoiki to elita. Ludzie mobilni, zdecydowani na wyjazd, chcą robić karierę, nie boją się wyzwań, więc przeciętny „słoik” jest lepszej jakości niż przeciętny Polak. Natomiast przeciętny warszawiak jest jak przeciętny Polak” – przekonuje w jednym z wywiadów.
RAF