Homoseksualizm dotyczy od 2 do 7 procent ludzkości. I choć naukowcy są pewni co do tego, że występuje od zawsze, wciąż mamy problem z uznaniem go za jedną z orientacji seksualnych. Dla wielu to wciąż choroba, moda, grzech. Dużą rolę w takim postrzeganiu odegrały największe religie świata, które w większości nie akceptują relacji intymnych pomiędzy przedstawicielami tej samej płci. Im bardziej świeckie staje się społeczeństwo danego narodu, tym większe wykazuje zrozumienie. W krajach Zachodu geje i lesbijki nie tylko nie są potępiani, ale z roku na rok zyskują coraz więcej praw. Mogą rejestrować swoje związki, zawierać małżeństwa, adoptować dzieci. W Polsce największym wyzwaniem jest samo ujawnienie się.
Brakuje wiarygodnych badań, które pokazywałyby skalę tolerancji w naszym kraju. Do dyspozycji mamy wyłącznie szczątkowe dane. Co trzeci Polak akceptuje formalizację związku homoseksualnego, co czwarty zna osobiście geja lub lesbijkę, 12 procent uważa tę orientację seksualną za normalną, dla 83 proc. to odstępstwo od normy, a 57 proc. zastrzega jednak, że należy homoseksualistów tolerować (badanie CBOS). Jak wygląda to w praktyce?
„Wyjście z szafy” to wciąż ogromne wyzwanie, przed którym muszą stanąć osoby kochające inaczej. W ich przypadku nie ma mowy o poinformowaniu o swojej orientacji. Niezbędne jest „ujawnienie się”, a wręcz „przyznanie”. Strach budzi reakcja rodziny, przyjaciół, sąsiadów, współpracowników. I choć w Polsce nigdy nie było dobrego klimatu na takie wyznania, dyskusja na temat gender jeszcze bardziej to utrudniła. Z ust niektórych hierarchów i polityków usłyszeć można porównania homoseksualistów do pedofilii. To nie sprzyja tolerancji. Marzena musi z tym jakoś żyć.
O czym marzy? Co ma do przekazania nieufnym Polakom? - Nic oryginalnego. Pozwólcie nam być po prostu sobą. Nie jesteśmy chorzy, to żadna epidemia, ani zaraza. Nie czyhamy na Wasze dzieci, nie chcemy zniszczyć tradycji. Przestańmy jednak udawać, że to jakiś dziwny margines i wynaturzenie. Homoseksualizm ma się dobrze od tysięcy lat, przestańcie mówić o modzie. Sami zacznijcie lansować modę na tolerancję. Nie zaglądajcie innym do łóżek i każdego traktujcie w ten sam sposób. Niezależnie od tego, czy jestem kobietą po ślubie kościelnym z mężczyzną i dwójką dzieci, czy w świetle prawa singielką, która kocha inną kobietę. Rozum mamy ten sam – twierdzi.
- Zakłamanie to najgorsze, z czym mamy do czynienia. Przez lata wydawało mi się, że nie mam w swoim otoczeniu podobnych ludzi. Dzisiaj wchodzę na branżowy portal społecznościowy i co widzę? Macho z klasy szuka chłopaka, dziewczyna ze szkoły jest już w związku z kobietą, mnóstwo znajomych twarzy. Niektórzy się ujawnili, inni nigdy tego nie zrobią. Jest też żonaty kolega, który szuka stałego partnera do realizacji swoich marzeń. A nie lepiej żyć po prostu w zgodzie ze sobą? Chciałabym, by było to u nas możliwe – mówi Marzena.
W wieku 22 lat powiedziała o swojej orientacji koledze. Do tego czasu nigdy nie była w związku z dziewczyną. Przyjął to dobrze i zapewnił wsparcie. Przez kolejny rok gryzła się z myślami. Nie potrafiła z czystym sumieniem wejść w relację z inną kobietą. Najpierw chciała mieć pewność, że wszyscy wokół ją rozumieją i akceptują. Przełomowym momentem miał być coming out przez rodzicami. - Zbierałam się do tego tak długo. Od 10 lat wiesz, co się z Tobą dzieje, ale nie możesz tego nikomu powiedzieć. To strasznie męczące. Wreszcie uznałam, że dłużej tak się nie da. Nie chcę, żeby ciągle pytali, gdzie podział się mój chłopak, dlaczego przyszłam sama na wesele, kiedy kogoś przyprowadzę. No i chciałam wreszcie nie tylko myśleć o tym, co mnie kręci, ale zacząć żyć. Spotykać się z dziewczynami, spróbować stworzyć związek – tłumaczy.
- Wybrałam sobie może dziwny termin, ale w 23. urodziny rodzice usłyszeli te słowa. Nie planowałam tego akurat na ten dzień, ale znowu usłyszałam życzenia „wspaniałego chłopaka, miłości” itd. Wyrwało mi się, że bardzo liczę na miłość, ale nie z chłopakiem. „Co chcesz przez to powiedzieć?” - zapytała mama. I jakoś poszło. Tak, jestem lesbijką. Tak, jestem tego pewna. Tak, to nieodwołalne i nic się nie zmieni. Tak, nadal was kocham, orientacja nie wpłynie na naszą rodzinę. W końcu jestem taka od zawsze, ale do tej pory po prostu się nie przyznawałam. A ja głupia wyobrażałam sobie przez tyle lat, jak mama zaczyna płakać, tata trzaska drzwiami, każą mi się wynosić z domu, wyzywają od zboczeńców... Było inaczej. Przytulili mnie – wspomina.
- Następnego dnia obudziłam się tak lekka i wolna, jak nigdy. Wydawało mi się, że najgorsze mam za sobą. Później odbyliśmy jeszcze kilka rozmów. Nie mieli mi za złe, że „wybrałam” sobie homoseksualizm. Jedyne, czego się bali, to to, jak będzie mi się z tym żyło. Bo wiadomo, jak jest w Polsce. Dzisiaj już nie mieszkamy razem, bo przeprowadziłam się do stolicy. Mieszkam z dziewczyną, byłyśmy nawet na święta u mnie. Rodzice dobrze ją potraktowali. Tutaj nie mamy praktycznie żadnych problemów, bo ludzie w mieście więcej rozumieją. Ale wiem, że rodzice kilka razy słyszeli komentarze o „córce lesbie”. To straszne, że ludzie nie potrafią się w takich momentach zamknąć. Nawet nie chodzi o to, żeby wszyscy mnie rozumieli. Niech przynajmniej głupio nie komentują – twierdzi.
- Nie uczestniczę w paradach równości, nie krzyczę, że chcę wychowywać dziecko i wziąć ślub. Podświadomie o tym myślę, ale w Polsce to się długo nie uda. Na razie wystarczy mi to, że możemy ze sobą żyć i nikt nas za to nie zamknie. Przynajmniej mam taką nadzieję. W pracy jeszcze o sobie nie opowiadałam. Wolę się nie wychylać, bo po co sprowadzać na siebie dodatkowe problemy. Szkoda, że nadal nie mogę być sobą zawsze i wszędzie. Moja babcia do dzisiaj nie wie, kim jestem – mówi nasza bohaterka.
Marzena pochodzi z rodziny, którą trudno uznać za przesadnie konserwatywną. Niewielka więź z Kościołem, ograniczająca się do niektórych sakramentów i przyjmowania księdza po kolędzie. Żadnych większych religijnych uniesień. A mimo wszystko dorastała w atmosferze, która utrudniała jej coming out. - Przez pierwsze lata mojego „lesbijstwa”, czyli czasu, w którym zaczęłam zdawać sobie sprawę z mojej „choroby”, w ogóle nie myślałam o ujawnianiu się. Myślałam, że jakoś mi to przejdzie, a jak nie, to zmuszę się do związku z chłopakiem, żeby wszyscy byli szczęśliwi. W moim domu nie rozmawiało się na takie tematy, bo przecież nikogo z nas to nie dotyczyło. Tak im się tylko wydawało... Ale doskonale pamiętam, że ktoś z uśmiechem na twarzy lub pogardą mówił o lesbach czy pedałach. Nie z wrogością. Nie czułam, że chcieliby takich ludzi pozabijać, ale na pewno nie była to tolerancja – twierdzi.
- Łatwo sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam. Oni mi tu o obleśnych lesbach, które nie mają wstydu, a sami nie wiedzą, że mają taką lesbę pod swoim dachem. Mało tego, sami ją zrobili. Sama nie wypowiadałam się na ten temat, bo bałam się, że wszystko się wyda. Taka atmosfera robi swoje. W szkole też mówiło się o pedziach, zamiennie z pedofilami. Na religii o śmiertelnym grzechu homoseksualizmu. Nie znałam żadnego geja, ani lesbijki. Wiedziałam, że tacy ludzie są, ale na pewno nie w Polsce. W szkole, na osiedlu, w mieście – nie ma mowy. Wszyscy są normalni, tylko ja się pogubiłam. Musiałam zapomnieć o prawdziwej Marzenie. Udawałam, że jestem taka, jak inni – wyznaje nasza rozmówczyni.
Nasza bohaterka w liceum była już pewna swojej orientacji seksualnej. Momentem przełomowym było poznanie na imprezie dziewczyny, takiej jak ona. To dało jej nadzieję, że może nie jest taka dziwna, jak myśli. - Wtedy się oczywiście nikomu nie przyznawałam, ale fajnie było z kimś takim porozmawiać. Wyglądała jak normalna nastolatka, wcale nie mówiła tylko o seksie, ani nie łapała mnie za tyłek. Dzięki niej zrozumiałam, że orientacja siedzi gdzieś głęboko w nas i to wyłącznie nasza sprawa. Wcale nie wyglądamy na trędowatych. Ona nie wyglądała. Chłopcy szaleli na jej widok, więc niczego się nawet nie domyślali. Dobrze było kogoś takiego poznać, ale to niespecjalnie zmieniło moje nastawienie. Wciąż nie dopuszczałam do myśli, że mogę się ujawnić. I trwało to jeszcze dłużej, bo dopiero 3 lata temu powiedziałam komuś, jaka naprawdę jestem. Przez prawie całe dotychczasowe życie udawałam. Przed niektórymi wciąż udaję – twierdzi.
- To nie jest fajne. Zazdroszczę ludziom na Zachodzie, że w wieku 15-16 lat otwarcie mówią rodzicom, „tato, mamo, jestem gejem, lesbijką”. A oni nie reagują słowami „rany Boskie, co się z tobą dzieje?!”, ale „ok, pamiętaj, że cię wspieramy”. U nas tego nie ma, więc nie ma się co dziwić, ze chyba większość homoseksualistów w Polsce popada w depresję. Sama dopiero z tego wychodzę. Przez ponad 20 lat czułam się dziwna, niezrozumiana, niepotrzebna. Skoro nigdy nie zostanę matką, nie wezmę ślubu w białej sukni, nie przyprowadzę nikogo ukochanego do domu... Wiedziałam, że taka jestem, ale mnie też się to nie podobało. Co dopiero innym ludziom. A do tego to okropne zakłamanie. Wszyscy się tego domyślali, ale nikt nie odważył mi się tego powiedzieć. Szkoda, ulżyłoby mi – mówi Marzena.
Nasza rozmówczyni ma 25 lat i jak sama przyznaje „wolałaby się urodzić gdzie indziej”. Z jednej strony kocha swoją ojczyznę, z drugiej – jest jej z nią zupełnie nie po drodze. Naród tworzą ludzie, a ci w większości nigdy jej nie zrozumieją. Nawet nie marzy o specjalnych prawach dla osób, takich jak ona. Wystarczyłoby poczucie, że nie jest gorsza. A z tym nad Wisłą jest spory problem. - Nie oszukujmy się. Polska to nie jest fajny kraj dla homoseksualistów. Może za 30-40 lat coś się w tej kwestii zmieni, ale na razie nie ma miejsca na szczerość. Kilka razy usłyszałam, że lepiej się „nie przyznawać do swojej ułomności”. To jest kraj tradycyjny, katolicki, tutaj żadna chora moda ze zgniłego zachodu nie przejdzie. Niektórym naprawdę się wydaje, że homoseksualiści albo są chorzy, albo dla żartu wymyślili sobie, że będą kochać inaczej. Jakoś trudno nam przełknąć, że po prostu tacy się rodzimy – twierdzi.
- Może zacznijmy od wyjaśnienia tego. Mam nadzieję, że większość to rozumie, ale jeśli miałabym przekonać chociaż jedną osobę, to warto. Urodziłam się jako zupełnie zdrowa dziewczynka. Żadnych przewlekłych chorób, problemów psychicznych. Wychowywałam się w normalnym, kochającym domu. Mama, tata, brat, a przez jakiś czas także babcia. Nikt mnie nie molestował, nie gwałcił, nie przeżyłam żadnego nagłego wstrząsu. W szkole praktycznie żadnych problemów, w domu tym bardziej. Nie wpadłam na to, by „zostać lesbijką”, ani nie przeżyłam nagłego olśnienia. To nie jest tak, że pewnego dnia budzisz się i stwierdzasz, że kręcą cię inne dziewczyny. Moi rodzice nie muszą się zastanawiać nad tym „co złego zrobili”, chociaż polska mentalność zrobiła swoje. Nie było łatwo – wspomina.
- Skąd wiem, że jestem lesbijką? Niektórym może się wydawać, że to efekt jakiejś traumy. Molestowanie przez złego wujka, albo zranienie przez chłopaka, którego bardzo kochałam. To nie działa w ten sposób. To, że kręcą mnie inne kobiety, to nie żadna zemsta na facetach. Oni nie zrobili mi niczego takiego. Wszystko zaczęło się, gdy miałam 12, może 13 lat. Wiadomo, jak to jest. W tym wieku zaczynamy już na poważnie spoglądać na swoje ciało, a także na innych. Koleżanki przebierające się przed WF-em, chłopak w szortach na plaży, nadzy ludzie w filmie. Właśnie wtedy zaczęłam się zastanawiać, co się ze mną dzieje. Widok mężczyzny jakoś specjalnie mnie nie ekscytował, ale ciało kobiety bardzo mnie interesowało. Myślałam, że to tylko ciekawość. Wiecie, młoda dziewczyna chce wiedzieć, jak to wszystko powinno wyglądać – tłumaczy Marzena.
- Później zaczęłam sobie zdawać sprawę, że tu nie chodzi o to, że kobiece piersi, pośladki, włosy, twarz czy cokolwiek innego mnie ciekawi. Mnie się to najnormalniej w świecie podoba. Z czasem uświadomiłam sobie, że wręcz podnieca. To nie było przyjemne spostrzeżenie, bo jakże to tak? Ja dziewczyna patrzę z pożądaniem na inną dziewczynę? Sama wmówiłam sobie, że to chore. Mama ma męża, starszy brat ugania się za koleżankami, wokół same pary damsko-męskie, a mnie coś padło na mózg. Wyjście z takiego poczucia winy i odizolowania to najtrudniejsza sprawa. Przecież o homoseksualistach w ogóle się wtedy nie mówiło. Chyba, że o jak zboczeńcach gwałcących dzieci – wspomina.