Od samego początku rozwoju chirurgii plastycznej jeden zabieg cieszy się największą i niesłabnącą popularnością. Mowa o powiększeniu piersi. I chociaż zmieniają się techniki czy rodzaje implantów, za każdym razem chodzi o to samo – podkreślenie swojej kobiecości, zaimponowanie mężczyznom i zwiększenie pewności siebie. Przez lata utwierdzano nas w przekonaniu, że pokaźny biust to wartość. Jeśli nie pojawił się w sposób naturalny, warto skorzystać z pomocy nowoczesnej medycyny.
Karolina nigdy nie miała podobnych przemyśleń. Od kiedy pamięta, zawsze miała duże piersi. Większe od wszystkich kobiet, jakie znała. Trudno jej zrozumieć kompleks za małej miseczki, bo sama zmaga się z sytuacją zupełnie odwrotną. Nie pomogły pozytywne komentarze innych kobiet, które zazdrościły jej budowy ciała, ani wzmożone zainteresowanie ze strony mężczyzn. Jak przyznaje, zbyt obfite kształty doprowadziły do tego, że czuje się jak dziwoląg. Niewielki biust to kwestia estetyki, zbyt duży – utrudnienie w wielu dziedzinach życia.
Każdego dnia musi mierzyć się z wyzwaniami, o których istnieniu większość z nas nie zdaje sobie sprawy. Nie pociesza ją fakt, że uznawana jest za kobietę seksowną. Zwłaszcza, jeśli jej piersi stają się tematem debaty otoczenia, przyczyniają się do bólu i uniemożliwiają najprostsze czynności. Oto historia 26-latki dla której pokaźny biust w rozmiarze 65 G to życiowa porażka.
- Wizyta w sklepie odzieżowym to też koszmar, bo nie ma mowy o znalezieniu czegoś w miarę dopasowanego i równocześnie tak szerokiego w biuście. Gdybym chciała się ubierać w sieciówkach, to musiałabym wybierać bluzki i koszulki XXL, w których bywa, że się nawet mieszczę, ale wtedy obciskają piersi, a cała reszta wisi. Mogę zapomnieć o najmodniejszych wdziankach – twierdzi.
A jak na jej nietypową budowę ciała reagują inne kobiety? Okazuje się, że dominują dwie postawy. Z jednej strony współczucie, bo każda z nas zdaje sobie sprawę, jak może być to niewygodne, a z drugiej – najprawdziwsza zawiść. - Większość koleżanek pomija ten temat, bo wiedzą, że to nic nie da, a najwyżej popsuje mi humor, ale w nowej pracy spotkało mnie coś zupełnie innego. Już drugiego dnia dotarły do mnie plotki, które ktoś rozprzestrzeniał. Podobno jestem uzależniona od operacji plastycznych i już kilka razy wymieniałam implanty na coraz większe. Mogę być niemal pewna, że to pomysł jakiejś zazdrosnej paniusi, która postanowiła się wyżyć na lepiej wyposażonej koleżance. Gdyby tylko wiedziała, ile problemów się z tym wiąże... Chętnie bym je oddała, a nawet dopłaciła – mówi Karolina.
Czy nasza rozmówczyni rzeczywiście myśli o operacji zmniejszenia piersi? Choć niejednokrotnie sygnalizowała taką możliwość, tak naprawdę nie jest pewna. - Nie wiem. To jest najlepsza odpowiedź na to pytanie. Często nazywam je potworami, jest z nimi sporo problemów, utrudniają wiele dziedzin życia, ale potem siadam sobie spokojnie w domu i dochodzę do wniosku, że są przecież moje, to część mnie. Pozbycie się ich porównałabym do męskiej kastracji. I myślę tak aż do momentu, kiedy ktoś dziwnie na mnie spojrzy, nie mogę się ułożyć w łóżku, albo jestem w nim sama, bo te potwory przestraszyły wszystkich chętnych – opowiada Karolina.
- W najbliższym czasie chcę się uważnie przyjrzeć kręgosłupowi. Zrobię badania, prześwietlenia, pójdę gdzie trzeba i zobaczymy co powiedzą. Jeśli ma się to skończyć kalectwem, to chyba nie będę miała wyjścia – twierdzi.
Karolina od najmłodszych lat dostrzegała, że kobiece ciało znacznie różni się od męskiego. Zupełnie inne rysy twarzy, długie włosy i oczywiście wydatne piersi. Zdawała sobie sprawę, że z czasem i ona zacznie przypominać swoją mamę. Jak twierdzi, z ogromną niecierpliwością wyczekiwała na moment, kiedy nareszcie będzie mogła założyć na siebie biustonosz. - Z tym musiałam trochę poczekać, bo w podstawówce zaczęłam nosić sportowy stanik bez żadnej konkretnej miseczki. Mnie marzył się taki prawdziwy, a na razie nie było co do niego włożyć. Pamiętam moje dwie koleżanki, które w szóstej klasie już mogły chodzić wyprostowane i dumne. Miałam nawet wrażenie, że jestem jakaś cofnięta w rozwoju. Wreszcie się doczekałam, bo później moja kobiecość dosłownie eksplodowała – wspomina.
- Praktycznie z tygodnia na tydzień było mnie coraz więcej. Na szczęście tylko w okolicy klatki piersiowej. Piersi rosły i rosły. Kiedy spotkałyśmy się już w gimnazjum, miałam się czym pochwalić. Stałam się bardzo pewna siebie, bo widziałam, co jest grane. U niektórych dziewczyn jeszcze nic się nie zaczęło, u innych ten proces jakby się zatrzymał. A ja zmieniałam rozmiary biustonosza w zastraszającym tempie. Podobało mi się, ale zrozumiałam, że coś jest nie tak, kiedy przymierzyłam stanik swojej mamy i nawet on był dla mnie za mały. Jeszcze wtedy się nie martwiłam, ale pojawiły się pierwsze myśli, że kiedyś będę tego żałowała – twierdzi.
- Ale co ja mogłam z tym zrobić? Chodziłam do szkoły, zajmowałam się swoimi sprawami, a w międzyczasie moje ciało dosłownie oszalało. Pod koniec gimnazjum mama stwierdziła, że to nie jest do końca normalne i poszła ze mną do lekarza. Koleżanki chodziły do przychodni z chorym gardłem, brakiem miesiączki, krzywymi kręgosłupami, a ja miałam chore piersi. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale po obejrzeniu jakiegoś filmu dokumentalnego ubzdurałam sobie, że to pewnie wina guzów i na pewno mam tam raka. Badania, w tym hormonalne, wykluczyły wszelkie nieprawidłowości. Usłyszałyśmy, że „taka moja uroda”, więc nie mam się czego bać, a wręcz powinnam się cieszyć, bo każda kobieta by tak chciała. Ja już powoli przestawałam chcieć – opowiada Karolina.
Nasza rozmówczyni wspomina, że reakcje rówieśników były bardzo różne. Koleżanki jej współczuły, a chłopcy byli zachwyceni, że mają w klasie Pamelę Anderson. - Chyba właśnie wtedy zrozumiałam, że to nie będzie takie proste. Nie myślałam o tym, jak taki ciężar wpłynie na moje zdrowie, ale bardziej o tym, że będę postrzegana wyłącznie przez ich pryzmat. „Karolina? To ta cycata” - sama tego nie słyszałam, ale na pewno kojarzyłam się tylko z tym. Wreszcie ktoś w nerwach powiedział, że jestem dojną krową i chyba wtedy straciłam całą pewność siebie. Doszło do tego, że zaczęłam się maskować – opowiada.
- W liceum już nie było mowy o obcisłych bluzkach, które kiedyś wydawały mi się najlepsze. Od tego momentu piersi przestały być atutem, a zaczęły być moją zmorą. Trzeba było je ukryć. Najpierw radziłam sobie luźnymi ubraniami, spłaszczającymi biustonoszami, a kiedy to nie pomagało, chwyciłam po bandaż, żeby jeszcze bardziej rozlały się po klatce piersiowej i już tak nie odstawały. Dzisiaj już się tak nie męczę, ale problem wcale nie zniknął. Próbuję sobie przypomnieć moje kontakty z facetami i niestety nic dobrego na ten temat nie potrafię powiedzieć. Może to moja obsesja, a może prawda, ale zawsze miałam wrażenie, że patrzą tylko na moje piersi, myślą tylko o nich i robią wszystko, żeby wreszcie się do nich dobrać. Nikogo nie interesowało kim jestem, ale jaki wielki mam zderzak – twierdzi Karolina.
- Od niektórych dowiedziałam się po latach, że dosłownie bali się mojego ciała. Nie wiedzieliby jak sobie z nim poradzić, więc dlatego nawet nie starali się o moje względy. Albo bardzo im się podobałam, ale mieli jakiś kompleks, bo w końcu dziewczyna z takimi atrybutami może mieć każdego i nie spojrzy na pierwszego lepszego. Doszło do tego, że bałam się ja, bali się oni i zazwyczaj nic z tego nie wychodziło. Pierwszy kontakt fizyczny z mężczyzną wspominam raczej jako traumę. Myślałam, że go nimi uduszę albo znokautuję. Pewnie dlatego moje życie uczuciowe to takie zrywy. Raz kogoś mam, raz jestem sama i nie ma mowy o niczym stabilniejszym – żali się.
Pokaźny biust okazuje się przeszkodą nie tylko w relacjach z płcią przeciwną. Karolina przyznaje, że piersi są utrudnieniem praktycznie w każdej dziedzinie życia. - Zwykłe spanie jest dla mnie problemem. Od dzieciństwa lubiłam leżeć na brzuchu, ale teraz to już niemożliwe. Na wznak też nie bardzo, bo wtedy zaczynają boleć. Na boku jakoś daję radę, ale żeby się przekręcić na drugi, to muszę je najpierw dźwignąć i dopiero ułożyć w nowej pozycji. To brzmi idiotycznie, ale czasami nie śpię, bo trzymam piersi. Chciałam zacząć ćwiczyć i raczej z tym ciężko. W grę wchodzi tylko trening na niektórych urządzeniach na siłowni, kiedy mogę siedzieć i ewentualnie wymachiwać rękami i nogami. Bieżnia lub bieganie na powietrzu odpada, bo nie trudno sobie wyobrazić, jak zachowują się wtedy takie piersi – opowiada.
- Mogłabym pływać, ale najpierw trzeba znaleźć odwagę, żeby założyć strój kąpielowy i się w nim pokazać. Próbowałam, ale wzbudzam niepotrzebną sensację. Zwykłe przysiady też sprawiają problem, bo piersi ciążą do ziemi i trudno mi wrócić do pozycji stojącej. A kręgosłup muszę zacząć wzmacniać, bo pojawiają się pierwsze niefajne objawy. Czasami odczuwam silny ból i jak tak dalej pójdzie, kiedyś przez ten atrybut kobiecości wyląduję na wózku inwalidzkim. Jeszcze chwila i zakwalifikują mnie do refundowanego zmniejszenia piersi, bo uznają je za stan chorobowy. Nie wiem, co z tym zrobię – zastanawia się nasza rozmówczyni.