W debacie publicznej nagminnie pojawia się uproszczony obraz Polski lokalnej. Zaścianek, ciemnogród, Polska B to określenia, które wielu przychodzą z łatwością, a przecież kryją się za nimi konkretne kobiety, które żyją według własnych wartości i nie chcą być oceniane przez pryzmat wielkomiejskich schematów. — Córka zaprosiła znajomych, szybko zaczęli rozmowę o polityce. „Cała ta Polska B, te babcie, co głosują na PiS”. I nagle ja stałam się tą „babcią z Polski B”. Siedziałam jak niemowa, choć mam więcej przeżyć niż oni wszyscy razem. Ale kogo by to obchodziło? — mówi w rozmowie z Onetem 64-letnia Halina z Podkarpacia.
Zobacz także: Kobieta, która nie mówi „nie”. Czym jest syndrom „grzecznej dziewczynki”?
Halina jest wdową. Przez lata pracowała jako pielęgniarka środowiskowa. Dziś, mimo skromnej emerytury, angażuje się w życie lokalnej społeczności, pomagając starszym osobom i uczestnicząc w działaniach charytatywnych swojej parafii. W wyborach prezydenckich głosowała na Karola Nawrockiego. Dlaczego? — To nie o PiS czy PO chodzi. Chodzi o wartości, o szacunek dla starszych ludzi — wyjaśnia.
Podczas wizyty u córki w Warszawie Halina po raz pierwszy poczuła się „głupia”, bo zaproszeni znajomi cały czas mówili z pogardą o ludziach takich, jak Halina. — Potem córka w kuchni mówiła: „Mamo, przepraszam za nich. Oni tak po prostu mają”. A ja się pytam: a ja co, nie mam prawa głosować tak, jak chcę? Jak mieszkam na wsi, to znaczy, że jestem gorsza?
Zofia, 46-letnia właścicielka sklepu spożywczego na Kujawach, również oddała głos na Nawrockiego. — Mówił o Polsce normalnych ludzi, takich jak my — tłumaczy. Zofia nie wstydzi się swojej religijności, ale podkreśla, że decyzje podejmuje samodzielnie. — U nas chodzi się do kościoła, bo to normalne. Ale to nie znaczy, że ksiądz mówi mi, na kogo głosować — zaznacza.
Podczas szkolenia w Gdańsku usłyszała komentarz, który ją zabolał: „U was to chyba proboszcz decyduje za ludzi?”. — Codziennie podejmuję setki decyzji — w sklepie, w domu, w rodzinie. Dlaczego ktoś miałby mi odbierać prawo do własnego zdania? — pyta w rozmowie z Onetem.
Marta, 34-letnia doktor filozofii, po latach spędzonych w dużym mieście wróciła na Mazury, by prowadzić agroturystykę i stajnię. Nie głosowała w ostatnich wyborach, bo — jak mówi — żadna ze stron politycznego sporu do niej nie przemawia.
Znajomi pytają: „Co, koń zamiast kariery?” A dla mnie koń to nie koniec kariery, tylko życie, jakie chciałam mieć — tłumaczy. Marta ceni tradycję, ale wybiera z niej to, co jest zgodne z jej wartościami.
Jadwiga, 58-letnia gospodyni domowa z Podlasia, prowadzi dom i gospodarstwo, wychowała pięcioro dzieci. — Moje córki czasem śmieją się, że jestem jak z serialu o wsi. Ale ja lubię swoje życie — mówi.
Podczas spotkania w Białymstoku usłyszała, że „kobiety na wsi nic nie mogą”. — Powiedziałam im, że prowadziłam dom, dzieci, gospodarstwo. I wszystko mogłam — tylko nie miałam potrzeby udawać, że jestem kimś innym — podkreśla.
Karolina, 27-letnia samotna matka z małego miasta w województwie świętokrzyskim, pracuje w Ośrodku Pomocy Społecznej. W wyborach głosowała na Nawrockiego, bo — jak mówi — ceni jego podejście do rodziny. — Nie mogę głosować na kogoś, kogo nie rozumiem — wyjaśnia.
Podczas szkolenia w Krakowie usłyszała krzywdzący komentarz: „To chyba macie tam same patologie”. — Codziennie pomagam ludziom. Ale w Internecie jestem „dziewczyną z prowincji”. Boję się pisać cokolwiek politycznego, bo od razu fala hejtu — mówi.
Za etykietami „Polska B” czy „ciemnogród” stoją kobiety, które nie chcą być definiowane przez wielkomiejskie stereotypy. Nie są bierne ani zmanipulowane. Mają własne poglądy, wartości i wybory.
Nie proszę, żeby mnie ktoś kochał. Ale niech mnie nie wyśmiewa — mówi Halina.
Moja Polska to Polska wyboru, który trzeba wreszcie uszanować — dodaje Marta.
W Polsce lokalnej podobnie jak w wielkich miastach ludzie chcą jednego: być szanowani za to, kim są. I to właśnie jest klucz do zrozumienia różnorodności naszego kraju.
Więcej na ten temat przeczytasz tutaj.