To był zdecydowanie najbardziej mroczny czas w moim życiu. Mimo że wiele bym zmieniła, za nic bym do tego nie wróciła. Nadal mam gorsze momenty, podczas których czuję, że zaczynam „świrować”. Kiedy nie mogę spać, biorę o jedną tabletkę więcej. Piszę ten list nie po to, żeby wzbudzić litość czy strach, ale dlatego, że tego potrzebuję.
Zobacz także: Nie istnieje szybszy psychotest. W zaledwie sekundę poznasz całą prawdę o sobie
Kiedy wychodziłam z najgorszego epizodu w moim życiu, uśmiechałam się i grałam wesołą, chociaż w środku wyłam z bólu. Ta choroba otworzyła wszystkie moje rany na nowo. Moja mama mówiła, że boję się ludzi. Po latach wyznała mi też, że bała się, że coś sobie zrobię. Jednak ja nie miałam myśli samobójczych. Nie. W przypadku tej choroby głosy często każą zrobić krzywdę sobie lub komuś. Ja słyszałam głosy, które ze mnie żartowały. Śmiałam się z nimi. Dla mnie schizofrenia jest nieodłącznie związana z samotnością, chociaż moja osobowość ma tyle wymiarów, że nigdy nie jestem sama. Moja droga do rozpoznania była bardzo długa. W tym czasie straciłam znajomych i przyjaciół. Musiałam też zrezygnować z wymarzonej pracy. Szukałam pomocy, ale nikt nie potrafił mi jej udzielić. Nikt na czele ze mną nie wiedział, co się ze mną dzieje. W końcu poznałam moją diagnozę, która mimo że trudna, stanowiła początek drogi w kierunku wyzdrowienia.
W książce, którą kiedyś kupiłam, a która miała tytuł „Jak człowiek staje się mordercą”, jest nawet oddzielny rozdział o zabójstwach dokonywanych w czasie epizodu psychotycznego. Ja nikogo nie zabiłam i nigdy nie miałam takich myśli. Zabiłam jednak to, co było we mnie najlepsze. Choroba zrobiła ze mnie wrak człowieka. Targana skrajnymi emocjami zamknęłam się w sobie. Długo zajęło mi zrozumienie tego, że to ja tu jestem ofiarą. Kocham życie, ale to toksyczna relacja… We wspomnianej wcześniej książce przeczytałam, że przez urojenia żyje się we własnych horrorze. Ja swój horror budowałam przez ponad pół roku. Może byłoby mi łatwiej, gdyby to była tylko ta jedna choroba. Ale po latach wiem, że mój epizod obejmował szereg różnych zaburzeń. Ponoć każdy przechodzi to inaczej, a objawy, które wrzuca się do worka o nazwie „schizofrenia” są bardzo różne.
Jak oswoiłam schizofrenię? Mam wrażenie, że to ona oswoiła mnie, ponieważ żyję według jej zasad. Nie mam faceta, bo relacje z płcią przeciwną nie są moją mocną stroną. Nigdy nie założę rodziny, ale już nawet tego nie chcę. Żyję w swojej bańce, unikam stresu. Chciałam zacząć terapię, ale nie mogłam znaleźć dobrego specjalisty, a on musi być naprawdę świetny, żeby nie zrobił mi krzywdy. Terapia musiałaby być odpowiednio dopasowana do moich potrzeb (poprzednia sprawiła, że moje objawy tylko się pogłębiły). Starałam się o rentę, ale jej nie dostałam. Koniec końców, okazało się to dla mnie korzystne, ponieważ dzięki pracy mam motywację, aby rano wstać z łóżka. Leki będę brać pewnie już do końca życia, ale dzięki nim funkcjonuję względnie normalnie.
Chciałabym podpisać się pod tym listem. Chciałabym się nim podzielić ze znajomymi, ale tego nie zrobię z wiadomych przyczyn. Mam rodzinę, która nie zasługuje na stygmatyzację. Zresztą ja też na nią nie zasługuję. To, że zachorowałam, nie jest niczyją winą. Kryzys psychiczny może dopaść każdego. Dlatego nie można się bać lekarzy, trudnej diagnozy czy leków – one ratują życie.
Zobacz także: Sygnały, że masz do czynienia z zakamuflowanym narcyzem