Praca w gastronomii zawsze uchodziła za raczej niewdzięczne zajęcie. Stosunkowo niskie zarobki, dużo obowiązków, system zmianowy, brak etatów, a do tego klienci nie zawsze dobrze traktujący obsługę. Zajęcie raczej tymczasowe i tylko dla najbardziej wytrzymałych.
Zobacz również: Byłam kelnerką tylko przez miesiąc. Opowiem wam, dlaczego stamtąd uciekłam
Z drugiej strony jest to branża, w której najłatwiej zacząć. Elastyczna, niewymagająca wyższego wykształcenia i pozwalająca dorobić sobie w mniej oficjalny sposób. Chociażby poprzez napiwki, które dla obsługi stanowią istotne, jeśli nie główne źródło utrzymania. Przynajmniej do niedawna, bo lockdown wszystko zmienił - twierdzi nasza rozmówczyni.
Karolina jest zatrudniona w restauracji od niemal 4 lat, ale przez pandemię może to już długo nie potrwać. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bardzo niedoceniona jak teraz.
Co pomyślałaś, kiedy rząd zadecydował o zamknięciu lokali gastronomicznych?
Od razu zaczęłam liczyć, ile czasu dam radę się jeszcze utrzymać w mieście. Restauracja była moim jedynym źródłem zarobków i sposobem na przetrwanie studiów, które mam skończyć w przyszłym roku. Mimo wszystko ja i moje koleżanki z pracy byłyśmy dobrej myśli. To nie potrwa dłużej, niż 2-3 tygodnie. Trwało znacznie dłużej.
Jak sobie dałaś radę?
Miałam to szczęście, że jako jedna z najdłużej zatrudnionych osób mogłam pracować w zamkniętym lokalu. Nie przyjmowaliśmy gości, ale działaliśmy na wynos. Robiłam jako pomoc kuchenna, sprzątaczka, dostawca. Ruch w interesie był spory, więc spodziewałam się, że po lockdownie ludzie tym bardziej do nas wrócą. Głodni, znudzeni kwarantanną i jeszcze bardziej hojni.
Na jakiś czas musiałaś zapomnieć o napiwkach.
Przez pierwszy miesiąc dostałam może w sumie 20 zł. Zazwyczaj przy dowozach ktoś coś dawał, ale nie tym razem. Furorę zrobiła dostawa bezkontaktowa - kładłam zamówienie na wycieraczce, dzwoniłam dzwonkiem i uciekałam. Musiała mi wystarczyć bardzo skromna pensja podstawowa.
Zobacz również: Grzechy klientów restauracji: 6 zachowań, które irytują kelnerów
Wreszcie gospodarka została uwolniona. Wciąż z pewnymi ograniczeniami, ale lokale mogły zostać otwarte. Odetchnęłaś z ulgą?
Myślałam, że najgorsze już za nami. Jednak tak naprawdę niewiele się zmieniło. Pamiętam, że przez pierwszy tydzień po reaktywacji mieliśmy maksymalnie 2-3 klientów dziennie. Ludzie zapomnieli o jedzeniu na mieście, bo przemawiał przez nich strach. Dopiero w wakacje coś się w tej kwestii zmieniło, ale nie odzyskaliśmy wszystkich klientów. Co najwyżej 1/3. Kiedyś nawet lubiłam swoją pracę, a teraz wydaje mi się niepotrzebna.
Przecież obsługujesz gości i przyznajesz, że jest ich coraz więcej.
Ale wciąż bardzo mało, a na dodatek coś się w nich zmieniło. Już nie są tacy otwarci, jak wcześniej. Trzymają mnie na dystans - nie tylko fizyczny. Skończyły się niezobowiązujące rozmowy. A skoro nie ma fajnej interakcji, to mogę zapomnieć o docenieniu. Kiedyś mało kto pozwalał sobie wyjść z lokalu bez żadnego napiwku. Teraz to wręcz standard.
Zarabiasz mniej?
Przynajmniej o połowę, co w mojej sytuacji jest tragedią. Zaraz będę musiała poprosić o pomoc rodziców albo wrócić do domu z podkulonym ogonem.
Jak myślisz, z czego to wynika?
Nie jestem psychologiem, więc trudno mi to ocenić. Podejrzewam tylko, że przez kwarantannę osłabiły się więzi międzyludzkie. Przez kilka miesięcy siedzieliśmy zamknięci w domach i teraz jest nam już wszystko jedno. Na pewno pojawił się też strach, że w jednej chwili można wszystko stracić. Ludzie oszczędzają na wszystkim, a wizyta w restauracji to nie jest pierwsza potrzeba. Jeśli już wychodzimy, to jak najniższym kosztem. Oszczędzając m.in. na obsłudze.
Porozmawiajmy o konkretnych stawkach.
Nie pracuję codziennie, ale intensywnie. Głównym źródłem utrzymania były dla mnie weekendy. Tydzień w tydzień, przynajmniej po 12 godzin. Otrzymuję za to najniższą pensję, więc napiwki były zawsze na wagę złota. W dobre dni dostawałam nawet 200 zł za jeden „dyżur”. Teraz grosze. Czasami 1/10 z tego. Staram się robić dużo i jak najlepiej, ale ludzie już tego nie doceniają.
Czy to powszechne zjawisko?
Koleżanki z lokalu i ogólnie branży doświadczają tego samego. Kilka osób musiało odejść, bo nie były w stanie się utrzymać. Jeszcze chwila i ja też zrezygnuję. Czy uda się skończyć studia? Coraz bardziej w to wątpię, bo na horyzoncie wyczuwam kolejny lockdown. Dla gości napiwek to tylko kilka złotych. Dla mnie - szansa.
Zobacz również: Magda Gessler ostro o skąpych klientach restauracji. Chodzi o napiwki