Dla wielu wchodzących w dorosłość ludzi praca w gastronomii to jedna z niewielu możliwości zarobku. Zwłaszcza, kiedy zależy im na elastycznych godzinach i nie mają jeszcze doświadczenia w innych branżach. Właściciele restauracji i innego typu lokali chętnie zatrudniają młodą kadrę, licząc na jej zaangażowanie i niezbyt wysokie oczekiwania finansowe.
Zobacz również: EXCLUSIVE: Jak mszczą się kelnerki?
Kelnerki, barmani, kucharze, menadżerowie czy dostawcy rzadko zajmują się tym przez długie lata. Rotacja jest bardzo duża. Wystarczy zajrzeć na portale z ogłoszeniami, gdzie wciąż poszukuje się osób na te same stanowiska. W tych samych firmach. Dlaczego kadra zmienia się tak szybko? Angelika, która w barze przepracowała zaledwie miesiąc, nie ma wątpliwości, że to kwestia niedoceniania i nadwyrężonej psychiki.
22-letnia studentka, choć nie brakuje jej ambicji i zapału do pracy, nie była w stanie tam wytrzymać. Wolała narazić się na kłopoty finansowe, niż dalej tak się męczyć. W rozmowie z nami zdradza brudne sekrety branży gastronomicznej.
Papilot.pl: To była twoja pierwsza praca?
Angelika: Pierwsza z oficjalną umową i grafikiem. Wcześniej pomagałam sezonowo przy zbiorze owoców, próbowałam sił jako niania oraz zajmowałam się telemarketingiem. Pieniędzy zawsze brakuje, a trudno pogodzić coś ambitniejszego ze studiami dziennymi. Myślałam, że praca w barze będzie pod tym względem idealna - brałam wszystkie weekendy i wieczory, a na rozmowie kwalifikacyjnej nikt niczego ode mnie nie wymagał.
Sprawdziłaś się jako kelnerka?
Jestem przekonana, że dałam z siebie wszystko. Nigdy nie nawaliłam. Przychodziłam na czas, bez słowa zostawałam po godzinach, byłam bardzo aktywna, a klienci mnie lubili. Właściciel lokalu też był ze mnie zadowolony, ale on tam niewiele może. Gdyby nie starzy wyjadacze z kuchni i wredna menadżerka, to chętnie bym dalej pracowała. Ich ulubioną rozrywką było upokarzanie nowych pracowników, dlatego nikt tam nie wytrzymuje.
Co takiego mają na sumieniu?
Kucharki na samym początku powiedziały mi, że nie będziemy koleżankami. Takich jak ja przewijało się tam sporo, więc nie chcą się przyzwyczajać. Teraz już wiem, skąd to się wzięło. A menadżerka zawsze wiedziała lepiej. Ustalałam coś z właścicielem, a ona to wszystko zmieniała. Korciło mnie, żeby do niego zadzwonić i się poskarżyć, ale wtedy nie miałabym tam życia. Zresztą i tak nie miałam.
Czym najbardziej byłaś zaskoczona?
Ten lokal musi przechodzić kontrole sanepidu, a ja do dziś nie wiem, jakim cudem to się udaje. Panuje tam wszechobecny brud. Sala jest jako tako ogarnięta, ale na zapleczu potykasz się o śmieci i ślizgasz na starym tłuszczu. Wszystko się lepi i śmierdzi, a kucharki za nic mają wytyczne. Nie używają rękawiczek, chodzą z rozpuszczonymi włosami, trzymają jedzenie poza lodówką przez cały dzień.
Zobacz również: Kucharze i kelnerki zdradzają, czego NIGDY nie zamawiać w restauracji (jeśli nie chcesz się zatruć)
Mogłaś tam coś zjeść?
Starsza część załogi coś tam sobie gotowała i podobno mnie też się należało. Żadna kucharka mi tego nie zaproponowała, a menadżerka przecież ich nie upomni. Miałam wrażenie, że boi się tak samo, jak ja. Poza tym, bałabym się spróbować. Widziałam, jak to wszystko jest przechowywane i przygotowywane. Nie mówiąc o tym, że te mistrzynie patelni od siedmiu boleści były w stanie mi napluć do obiadu.
Może chociaż klienci byli sympatyczni?
Pół na pół. Zdarzali się bardzo fajni, którzy rozumieli, że ja tam niewiele mogę. Ale spotkałam się też z niebywałym chamstwem. Gwizdali na mnie, obrażali, głośno komentowali wygląd, nie dawali napiwku. Chociaż to ostatnie mogłam wybaczyć, bo i tak nic bym z tego nie zobaczyła. Rozliczając każdy rachunek musiałam oddać dodatkowe pieniądze menadżerce. Ona je niby zbierała do wspólnej puli i rozdzielała na pracowników.
Wypracowanym przez siebie napiwkiem musiałaś się dzielić?
Ja mało z tego widziałam. Potrafiłam dostać nawet 150-200 zł w jeden wieczór, a z tego trafiało do mnie 10. Myślę, że w ten sposób menadżerka wyrabiała sobie przynajmniej drugą pensję. Coś tam musiała odpalić także kuchni, żeby zyskać ich akceptację. W tym lokalu naprawdę rządziły kucharki. A raczej - mistrzynie frytury i mikrofalówki. Fastfoodowe królowe.
Czy właściciel rzeczywiście nie widział, co robi jego personel?
Na pewno zdawał sobie sprawę, ale trzeba uczciwie przyznać, że rzadko tam bywał. To jedna z kilku jego działalności, a od prowadzenia biznesu miał menadżerkę. Problem w tym, że firma jako tako hulała, więc nie chciał się wtrącać. Lepiej mieć w lokalu patologię i czerpać z tego zyski, niż wymienić całą ekipę i nie być pewnym przyszłości. „Góra” nigdy się tam nie zmieni. Kelnerki i barmani ciągle rezygnują. Na sali nie ma czegoś takiego jak stała kadra.
Wytrzymałaś miesiąc. Może warto było przeczekać najgorszy moment i prędzej czy później wszystko by się ułożyło?
Stwierdziłam, że szkoda nerwów. Widziałam panujący tam syf, chore stosunki międzyludzkie, oszustwa. Z napiwków nie dostawałam prawie nic, więc przestałam się starać. Przychodziłam tam z duszą na ramieniu - kucharki wymyślały absurdalne plotki, a potem cieszyły się z mojego cierpienia. Na chwilę przed moim odejściem wymyśliły, że dorabiam sobie w męskim WC zadowalając klientów w inny sposób. Wszyscy czuli się tam bezkarni, a ja zwyczajnie miałam tego dość. Dziś pracuję w normalnej restauracji i wiem, jak powinno to wyglądać.
Zobacz również: LIST: „Polacy skąpią na napiwki. Jestem kelnerką i od większości gości nie dostaję NIC!”