Monika panicznie boi się kredytu hipotecznego, choć obawia się, że może być on dla niej jedynym rozwiązaniem. „Jestem już trzy lata po ślubie, a wciąż gnieżdżę się z mężem w wynajmowanej kawalerce. I jak w takich warunkach myśleć o powiększeniu rodziny? Niestety, nie mamy pieniędzy na kupno własnego mieszkania, raczej nie możemy też liczyć na wsparcie bliskich, tak jak moja przyjaciółka, której rodzice kupili niedawno piękny apartament na nowym osiedlu. Moich nie stać na taki gest” – tłumaczy.
Niedawno Monika zaczęła nawet przeglądać oferty z rynku nieruchomości, odwiedziła też kilka banków i… przeraziła się. „Biorąc kredyt w wysokości 200 tysięcy, muszę spłacić niemal drugie tyle odsetek. Wychodzi na to, że prawie do emerytury będę musiała na wszystkim oszczędzać, żeby co miesiąc starczyło mi na ratę. A przy okazji cały czas stresować się, że stracę pracę czy zachoruję i nie będę miała z czego spłacać długu. To jakiś koszmar. Najbardziej wkurzająca jest świadomość, że tak naprawdę nie ma innego rozwiązania. No chyba, że wygram w totolotka” – denerwuje się młoda kobieta.
Takie dylematy ma mnóstwo Polaków, których nie stać na sfinansowanie zakupu własnego mieszkania. Nic dziwnego, że – jak wynika z europejskiego badania warunków życia ludności (Eurostat) – z każdym rokiem rośnie odsetek osób w wieku 25-34 lat, które, mimo przekroczenia progu dorosłości, nadal mieszkają w rodzinnych domach. Obecnie ten wskaźnik sięga 45 proc. Dziesięć lat temu „gniazdowników” było 36 proc.
Coraz dalej nam do europejskiej średniej, która wynosi 28,3 proc. Z rodzicami najrzadziej mieszkają dorośli Duńczycy (zaledwie 1,9 proc.), Finowie i Szwedzi (4,1 proc.). Większymi od Polaków „gniazdownikami” są natomiast Słowacy (56,4 proc.) i Bułgarzy (55,7 proc.). We Włoszech, w ojczyźnie „bamboccioni” odsetek wynosi 46 proc., a więc jest tylko nieznacznie wyższy niż w Polsce.
Nasze przywiązanie do rodzinnego domu wynika trochę z wygody, ale w dużej mierze powodem są ceny mieszkań, niedostępne dla ogromnej rzeszy młodych ludzi. Co im pozostaje? Najczęściej wymienia się dwie opcje: wynajem lub kredyt hipoteczny. Pierwsze z tych rozwiązań wciąż nie jest popularne, korzysta z niego zaledwie 4 proc. Polaków. Zupełnie odwrotny trend panuje w krajach Europy Zachodniej. W Holandii i Szwecji we własnym mieszkaniu mieszka tylko 8 na 100 osób, w Danii – 13, w Niemczech – co czwarty.
Zobacz także: Ile kosztuje designerski fotel-huśtawka, który ma przed domem Ania Lewandowska?
Fot. Thinkstock
Natomiast kredyty hipoteczne stają się coraz popularniejsze. W pierwszym kwartale tego roku udzielono pożyczek na kwotę 11 mld zł, czyli o 30 proc. więcej niż rok temu. Jednak to rozwiązanie też ma sporo wad i nie chodzi tylko o kwestie finansowe, np. wysokie odsetki.
Świadomość zaciskającej się pętli zadłużenia fatalnie wpływa na nasze samopoczucie. Stajemy się zestresowani, rozkojarzeni i sfrustrowani, dopadają nas kłopoty ze snem. Zdaniem naukowców kredytobiorcy mają nie tylko silniejsze objawy depresji, ale także wiele innych dolegliwości fizycznych, m.in. zwiększone ciśnienie rozkurczowe krwi, co zwiększa ryzyko rozwoju nadciśnienia tętniczego. Konieczność comiesięcznego spłacania rat odbija się również na życiu rodzinnym, nieprzypadkowo pieniądze są najczęstszą przyczyną kłótni w związkach.
Czy można uniknąć tych problemów i kupić mieszkanie bez wspomagania się pieniędzmi z banku? Można, ale wymaga to czasu i wyrzeczeń, ponieważ najlepszym rozwiązaniem jest sfinansowanie nieruchomości z własnych oszczędności.
Jak długo trzeba odkładać? Specjaliści z Expandera przeprowadzili symulację dla pracującego małżeństwa o przeciętnych dochodach, zarabiającego łącznie około 5 tys. zł miesięcznie, które chce kupić dwupokojowe mieszkanie o powierzchni 45 m. kw. i potrzebują na to, w zależności od miasta,140-320 tys. zł.
Fot. Thinkstock
Okazuje się, że w Zielonej Górze, Łodzi, Katowicach, Bydgoszczy i Kielcach zrealizują swój cel już po pięciu latach oszczędzania, jednak zakładając, że będą w stanie co miesiąc odkładać aż 40 proc. dochodów, czyli blisko 2 tys. zł, a w dodatku nie mogą trzymać tych pieniędzy „w skarpecie”, ale inwestować w taki sposób, by uzyskać stopę zwrotu w wysokości 5 proc. (np. lokując je w obligacjach przedsiębiorstw lub dość bezpiecznych grupach funduszy inwestycyjnych). Jeśli natomiast zdeponują je na przeciętnej bankowej lokacie z oprocentowaniem 1,6 proc., to czas oszczędzania wydłuży się o nawet 4 lata.
Oczywiście oszczędzanie będzie trwało znacznie dłużej w miastach, w których ceny mieszkań są wyższe, w Warszawie nasza przykładowa para musiałby odkładać 40 proc. zarobków przez 10 lat.
Problem polega jednak na tym, że i tak nie każdy będzie w stanie odkładać tak dużo. Jeśli oszczędzając musimy jednocześnie płacić za wynajem mieszkania, już nie wspominając o innych bieżących wydatkach czy przyjemnościach (wakacje, restauracja, fryzjer) prawdopodobnie będziemy w stanie odkładać nie więcej niż 20 proc. dochodów. W takim przypadku na upragnione mieszkanie zbierzemy pieniądze nie wcześniej niż po 10 latach, i to pod warunkiem, że będą one odpowiednio inwestowane.
To dosyć odległa perspektywa, dlatego warto się zastanowić, czy wolimy cierpliwie czekać i oszczędzać, unikając stresów związanych z kredytem hipotecznym czy jednak poprosić bank o pomoc, szybciej wprowadzić się do nowego mieszkania, ale popaść w dług na wiele lat.
RAF