Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, a ruch powietrzy został wznowiony, noszenie maseczek na pokładzie samolotu stało się dla pasażerów nową normalnością. Dziś już nikt nie jedzie na lotnisko bez maseczki w kieszeni, nie mówiąc już o tym, że nie siada bez niej na fotelu. I choć mogłoby się wydawać, że taki stan rzeczy utrzyma się przynajmniej do momentu, kiedy WHO nie ogłosi wygranej nad koronawirusem, niektóre linie lotnicze postanowiły wcześniej wprowadzić tę historię w życie.
Przeczytaj też: Wybrano 20 najbardziej relaksujących miast na świecie. Większość z nich to nie są wcale rajskie destynacje
Europejscy przewoźnicy zdecydowali się, że od 18 października tego roku ich pasażerowie nie będą już musieli wsiadać do samolotu z maseczką. Jako pierwsza taką decyzję podjęła skandynawska linia SAS. Niemniej krótko po niej podobne stanowisko potwierdziły linie Norwegian, Wideroe i Flyr. Na ten moment jednak przepisy obowiązują wyłącznie na trasach wewnątrz Skandynawii. Dodajmy, że wszystkie linie wciąż będą stosować się do zaleceń Agencji Unii Europejskiej ds. Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA). Co to znaczy? A to, że na lotach europejskich czy międzykontynentalnych wciąż trzeba będzie zakrywać nos i usta.
Skąd takie decyzje? Przedstawiciele wspomnianych linii lotniczych tłumaczą, że podjęli takie kroki, ponieważ w ich regionie sytuacja epidemiczna jest coraz lepsza. Oznacza to, że odnotowuje się mniej zakażeń, a wskaźnik szczepień jest na wysokim poziomie.
Warto jednak pamiętać, że gdy dany pasażer będzie chciał użyć na pokładzie maseczki, będzie miał do tego pełne prawo. Jednocześnie przypomnijmy, że na lotniskach nadal obowiązuje nakaz zakrywania nosa i ust.
Myślisz, że to dobry pomysł?