Miłość, która pojawia się niespodziewanie. Strach, który trudno uciszyć. I dwoje ludzi, którzy bardzo chcą być szczęśliwi, ale nie wiedzą, czy im wolno. „Najjaśniejszy promień słońca” autorstwa Lisiny Coney jest emocjonalną powieścią o bólu, nadziei i rodzących się uczuciach, którą czyta się jednym tchem.
Grace ma 22 lata i przeżyła już stanowczo zbyt wiele. Dorabia jako nauczycielka baletu, marzy o zostaniu pisarką i stara się na nowo zaufać mężczyznom. Ale ci, na których trafia zawsze zawodzą, a w niej wciąż jest mnóstwo strachu.
Tylko tajemniczy facet z salonu tatuażu wydaje się inny. Mimo że Cal jest o osiem lat starszy, wytatuowany, wysoki i groźny, Grace czuje się przy nim najbezpieczniej na świecie.
Ale on nie ma teraz czasu na miłość ani dodatkowe zobowiązania. Opiekuje się czteroletnią siostrą i musi postępować odpowiedzialnie. Nie może jednak przestać myśleć o tej filigranowej dziewczynie. Jeśli wpuści ją do swojego życia, co się stanie z małą Maddie?
Niespodziewanie okazuje się, że ci dwoje są dla siebie stworzeni. Przy Grace Cal uczy się, że nie musi polegać tylko na sobie. Ona dzięki niemu znajduje odwagę, by spełnić marzenia. Jednak oboje czują, że przyjaźń to za mało. Powietrze między nimi z dnia na dzień gęstnieje od skrywanych pragnień.
Zobacz także: Piotr Pręgowski o pracy z Bareją: „Był reżyserem wybitnym”
Poniżej znajdziesz fragment tej pięknej książki. Przeczytaj go i przekonaj się, dlaczego „Najjaśniejszy promień słońca” to jedna z najbardziej poruszających premier tego lata. Powieść kupisz tutaj:
Cal
Po wyjściu z Pałacu Tańca nie zawożę Maddie do matki. Zapinam ją w foteliku, który mam na tylnym siedzeniu, i jedziemy do mnie.
Spotkanie z Grace w studiu tańca było miłą niespodzianką. Choć widzieliśmy się zaledwie dwa razy i chwilami wygląda, jakby nie do końca mi ufała, wydaje się świetną dziewczyną.
Nie, zdecydowanie jest świetną dziewczyną, skoro została z moją siostrą, kiedy ja kończyłem tatuaż na plecach Treya. Miałem szczęście, że nie zajmowałem się innym klientem, bo dotarcie na miejsce zabrałoby mi zdecydowanie więcej czasu.
Ale nawet nie mogę się zastanawiać nad tym, że Grace uczy Maddie baletu – i że być może będę chciał jeszcze częściej niż do tej pory zawozić ją tam i stamtąd odbierać – ponieważ matka wciąż nie odbiera cholernego telefonu.
Kiedy rozłączam się trzeci raz, zmuszam się, by zaczerpnąć głęboko powietrza i zdusić przekleństwa. Nie trzeba przypominać Maddie, że nasze życie rodzinne jest popieprzone.
Oznajmiam jej, że zostanie u mnie na noc, ale na szczęście nie protestuje. Każe mi tylko obiecać, że przed spaniem obejrzymy na kanapie film o księżniczce.
Nie wiem, co zrobiłem w poprzednim życiu, żeby zasłużyć sobie na takiego aniołka jak moja siostra, ale codziennie za to dziękuję.
Moje mieszkanie znajduje się w spokojniejszej części miasta, choć w pobliżu działa kilka zatłoczonych barów i restauracji. W okolicy mieszkają głównie rodziny i starsi ludzie, ale mnie to odpowiada.
Kiedy przed laty szukałem własnego kąta, wiedziałem, że nie mogę zamieszkać w ruchliwym centrum Warlington. Chciałem spędzać więcej czasu z siostrzyczką, a nie mógłbym tego robić, gdyby pod moimi oknami o drugiej nad ranem wydzierali się zalani studenci.
– Umyj ręce i zaraz zjemy kolację – mówię do Maddie po otwarciu drzwi.
Biegnie do swojego pokoju.
– Tak! – krzyczy i znika za kuchnią.
Mieszkanie nie jest zbyt duże, ale za to jasne i całkiem nowoczesne. Tuż za drzwiami wejściowymi znajduje się krótki hol z wbudowaną szafą, a na wprost największy pokój – salon z kominkiem. Choć ma wszystko, co potrzeba, by rozpalić ogień, kominek nie działa.
Po prawej stronie znajduje się otwarta kuchnia i kolejny wąski korytarz prowadzący do pokoju Mad-die i łazienki. Po drugiej stronie salonu mieści się główna sypialnia z łazienką.
Mieszkania w tej okolicy są dość drogie, ale dobrze zarabiam w studio i mogę sobie pozwolić na wyższy czynsz w zamian za wygodę, żeby móc tu wrócić po gównianym dniu i nazywać to miejsce do-mem.
– Co jemy na kolację? – Maddie zjawia się w kuchni kilka minut po tym, jak przebrałem się w spodnie od dresu i stary podkoszulek.
Pomagam jej usiąść na jednym z wysokich stołków przy wyspie, kiedy próbuje się na niego wspiąć.
– Co powiesz na tłuczone ziemniaki i kiełbaski? – W lodówce jest raczej pustawo, więc mam nadzie-ję, że to wystarczy.
Maddie rozentuzjazmowana tą propozycją unosi oba kciuki, więc włączam jej kreskówki i zabieram się do przyrządzania kolacji. Kiełbaski są niemal gotowe, gdy w kieszeni dzwoni mi telefon. Spoglądam na numer i w jednej chwili czuję, że żar unoszący się znad kuchenki nie może się równać z ogniem, który płonie we mnie.
Matka nie zawraca sobie głowy powitaniem.
– Czy ona…
– Jest ze mną. – Mówię cicho, żeby Maddie nie dosłyszała jadu w moim głosie. Nie mogę wyjść z kuchni, kiedy gotuję, a od salonu nie oddziela jej żadna ściana. – Gdzie byłaś, do cholery?
Ma przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby mówić przepraszającym tonem, ale teraz nie mam dla niej grama współczucia.
– Przepraszam, Samuelu. Bardzo. Wróciłam do domu wykończona po zmianie w sklepie i… musia-łam…
– Musiałaś się schlać tak bardzo, że zapomniałaś odebrać własną córkę z lekcji baletu? – Zniżam głos niemal do basu. – Kto ją tam zawiózł?
– Matka Taylor. – Słyszę, jak przełyka. – Odbiera ją ze szkoły we wtorki, bo dłużej pracuję. Pamię-tasz?
Ignoruję ją.
– Musiałem wyjść z pracy, żeby ją odebrać – rzucam przez zaciśnięte zęby. – Wiesz, że zrobiłbym dla niej wszystko, ale to nie ja jestem jej rodzicem. To twój obowiązek.
Zapada chwila ciężkiego milczenia.
– Wiem.
„To zachowuj się, kurwa, jak rodzic”, mam ochotę powiedzieć, ale się powstrzymuję.
– Ubiorę się i przyjadę po nią – mówi bardzo wolno, jak zawsze, gdy powoli trzeźwieje, ale alkohol wciąż krąży w jej żyłach.
– Nie zwracaj sobie głowy. Zostanie u mnie na noc. – Nakładam kiełbaski na różowy talerz Maddie, a resztę na mój zwykły, biały. – Wpadniemy jutro rano po jej rzeczy. Planujesz się zalać w ten weekend czy będziesz w stanie zająć się córką jak należy?
– Nie waż się do mnie tak odzywać, Samuelu. – Przez sekundę brzmi jak stanowcza, rozsądna matka, którą kiedyś miałem. Sekundę później przypominam sobie, że ona już nie istnieje.
– Odpowiedz.
Chwila ciszy. A potem:
– Nie będę piła w ten weekend.
Nie jestem pewien, czy jej wierzę.
– Dobrze. Zobaczymy się jutro. Dobrej nocy.
Nie daję jej czasu na odpowiedź, bo jeśli usłyszę jeszcze kilka pijackich wymówek, to mogę wpaść w szał.
Kończę ubijać ziemniaki i wołam Maddie do stołu. Uwielbia moją kuchnię, nic więc dziwnego, że po-chłania kolację w rekordowym tempie.
Pomaga mi posprzątać, a potem przytulamy się pod kocem na kanapie i oglądamy piętnaście minut filmu, po czym zasypia ze zmęczenia. Bez trudu biorę ją na ręce i zanoszę do pokoju, który pozwoliłem jej urządzić po swojemu. Pewnie dlatego wygląda, jakby przeleciał przez niego huragan różowych jed-norożców.
Jej łóżko „dużej dziewczyny” ma cztery słupki i tiulowe białe zasłony, ponieważ – oczywiście – tak sy-piają księżniczki. Na białych ścianach widnieją naklejki z kwiatkami i gwiazdkami. Kupiłem jej nawet małą toaletkę, choć nadal nie ogarniam, czemu ma służyć.
Trey żartuje, że mam zdecydowanie za dobry gust do stylizacji księżniczkowych wnętrz – ale chcia-łem, żeby jej pokój u mnie był jak najbardziej przytulny i żeby lubiła tu spędzać czas.
Jestem więc dumny ze swoich umiejętności w urządzaniu pokoi – zwłaszcza sypialni dla księżniczek.
Maddie jest tak zmęczona, że nie budzi się, kiedy kładę ją do łóżka i otulam kołderką.
– Śpij dobrze, skarbie – szepczę, przesuwając wargami po jej czole.
Zamykam za sobą drzwi z nadzieją, że będzie miała słodkie sny.
Wiem, że ze mną będzie inaczej.
*
Grace
– No, no, no. Czyż to nie Grace Allen, która wyszła już drugi raz w tym miesiącu? Opętał cię jakiś demon imprezowania czy co?
Przewracam oczami.
– Jezu, Amber. Dzięki za wsparcie.
– Bardzo proszę, skarbie.
Kiedy wsuwam się do boksu u Danny’ego i siadam obok Céline, Em mówi:
– Zgodziła się przyjść tylko dlatego, że w środę były moje urodziny, więc rozumiecie.
– Dajcie spokój dziewczynie, co? – wtrąca Céline. – Przynajmniej jest tutaj, więc się odwalcie.
Nachylam się do jej ucha i szepczę:
– Kocham cię najbardziej.
– Słyszałam. – Emily piorunuje mnie wzrokiem.
Pokazuję jej język, bo na to zasłużyła.
Rozmawiamy o urodzinowej niespodziance dla Emily od rodziców, na którą złożył się największy w historii bukiet kwiatów, jaki dostarczono jej na trening koszykówki w chwili, gdy rozmawiała z „najseksowniejszym facetem na świecie”. Najwyraźniej jej rodzice bez względu na koszty uwielbiają publicznie demonstrować uczucia, co pociąga za sobą wprawianie córki w zakłopotanie.
Kiedy przynoszą nam drinki – dla mnie tylko woda – i przekąski, w oczach Amber pojawia się szel-mowski błysk. Nachyla się konspiracyjnie.
– No, babeczki, właśnie sobie myślałam… Jest sobotni wieczór. Siedzimy w najgorętszym barze w Warlington, w którym aż roi się od seksownych potencjalnych okazji. Która idzie pierwsza?
Céline unosi idealnie zarysowaną brew.
– Ja teraz chodzę ze Stellą, pamiętasz?
Blondynka zbywa ją machnięciem ręki.
– Wiemy. I uwierz nam, najwyższy czas. Wypadłaś z rynku, ale ja i te dwie damy nadal na nim jeste-śmy.
Kręcę głową, gdy niepokój ściska mi pierś. Wiem, że Amber ma wyłącznie dobre intencje, ale jeśli wykorzysta dziś wieczorem swoje umiejętności przyszłej prawniczki, już po mnie.
– Zapomnij – rzucam. – Nie jestem w nastroju.
– Daj spokój – jęczy Emily i wypija łyk piwa.
Nawet nie próbuję zrozumieć, czemu pije tak ochoczo. Ja w ogóle nie lubię alkoholu i prawie nigdy nie piję, ale piwo to zupełnie inny poziom. Smakuje dziwnie – paskudnie dziwnie.
Emily wydyma usta.
– Nawet w moje urodziny?
– Chcesz, żebym się przespała z jakimś przypadkowym kolesiem w ramach twojego prezentu urodzi-nowego? – pytam niemal ze śmiechem. – Kupiłam ci już bilety na koncert, o które dopraszałaś się od miesięcy.
– Ale…
– Paskudnie jest być paskudną.
– Nie musisz od razu iść do łóżka – tłumaczy Amber, ujmując w długie czerwone paznokcie paluszek serowy w panierce. – Może podejdziesz do faceta i chwilę z nim porozmawiasz? Weźmiesz od niego numer? Będziemy stąd wszystko monitorować i nawet pozwolę ci wybrać ofiarę.
Przewracam oczami.
– Jakaś ty bezinteresowna. Co was opętało, że tak nagle zachciało się wam, żebym porozmawiała z jakimś chłopakiem?
– Uważamy, że jesteś gotowa na kolejny krok. – Emily wzrusza ramionami. – Czyli żeby z kimś po-rozmawiać. Tylko porozmawiać. W miejscu publicznym. Niemal w naszej obecności.
Spoglądam na Amber i Céline, ale wiem, że przy tym stoliku nie znajdę teraz sojuszniczek. Nie wiedzą o napaści, ale wiedzą, że nieufnie podchodzę do rozmów z mężczyznami z powodu dawnego związku, który się rozpadł. Nie chodzi o to, że ich nie kocham i im nie ufam. Nie chcę tylko oglądać w ich oczach litości, która na pewno się pojawi, gdy tylko się dowiedzą, co mi się przydarzyło.
Bo uwierzcie mi, litość pojawia się zawsze. Ściga mnie wszędzie, gdzie tylko się znajdę.
Kiedy opowiedziałam o tym Emily, traktowała mnie inaczej, łagodniej, przez całe dwie godziny, za-nim w końcu wybuchłam i powiedziałam jej, że nie musi się ze mną cackać.
Chcę, żeby ludzie rozmawiali ze mną jak z każdą inną osobą. Nie jestem tylko ofiarą napaści. Nie po-zwolę, by ta trauma mnie definiowała.
Czuję na ramieniu łagodny dotyk Céline.
– Jeśli nie jesteś gotowa…
– Jest – przerywa jej Amber ze zdecydowanym wyrazem w oczach. – No już, rozejrzyj się. Pasuje ci jakieś ciacho?
Sama nie mogę uwierzyć, że się odwracam. Kiedy mówię, że Amber jest urodzoną prawniczką, wcale nie żartuję. Teraz uważam, że jest to mocno wkurzające.
Spełniam jej polecenie i przesuwam leniwym spojrzeniem po barze w poszukiwaniu… Kogo? Nawet nie wiem, kogo szukam. Może gdyby był tu Dax, zebrałabym się na odwagę, żeby do niego podejść. Na zajęciach uśmiechaliśmy się do siebie przez cały tydzień. Teraz z pewnością wie, że istnieję.
Mijają sekundy i nigdzie nie widać Daksa, dlatego pewność siebie powoli mnie opuszcza. Ale gdzieś głęboko wcale nie sprzeciwiam się sugestii przyjaciółek, żebym znalazła miłego chłopaka i z nim poroz-mawiała. Gdyby było inaczej, obstawałabym twardo przy swoim i do niczego by mnie nie zmusiły.
Prawda wygląda tak, że tego lata coś się we mnie zmieniło. Jasne, nie chciałam iść na imprezę do Paulsona, ale w końcu tam trafiłam. I pomimo zdarzenia z tym strasznym facetem po odejściu Aarona nie wpłynęło to na mnie tak bardzo, jak myślałam. Może pora wybadać teren.
Dwa razy rozmawiałam z Callaghanem i nie miałam przy tym ataku paniki, choć pewnie jest najbar-dziej onieśmielającym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam, z tym imponującym wzrostem i bicepsami większymi od mojej głowy. To chyba dobry znak.
– A może ten tam? – Głos Emily wyrywa mnie z zamyślenia. Podążam za jej spojrzeniem w stronę pobliskiego boksu, gdzie grupka hokeistów z Warlington śmieje się i pije. – Ten blondyn. Wygląda na przystępnego, co?
– Jest też pochłonięty rozmową z kumplami – zauważam. – Zdecydowanie nie podejdę do ich stoli-ka. Oszalałaś?
Em wzrusza ramionami.
– Słusznie.
Znów omiatam spojrzeniem bar. Jest wypełniony po brzegi i mamy szczęście, że w sobotni wieczór znalazłyśmy wolny boks. Amber na pewno ma z tym coś wspólnego – zna wszystkich na kampusie i potrafi pociągać za sznurki.
Już mam powiedzieć przyjaciółkom, żeby odpuściły, gdy go dostrzegam.
– To co mam zrobić? – pytam z roztargnieniem.
Amber od razu mi przypomina:
– Chwilę z nim porozmawiać. Wziąć jego numer, jeśli się odważysz.
Emily oskarżycielsko wymierza we mnie palec.
– Nie waż się wracać do tego stolika z pustymi rękami, młoda damo.
– Nie martwcie się. – Nie patrzę na nie, gdy nogi same niosą mnie na drugą stronę baru.
Siedzi odwrócony do mnie szerokimi plecami, ale te tatuaże rozpoznałabym wszędzie.
– Cześć, Callaghan.