Pierwsi na świecie wykonali w całości Suitę G-dur Ignacego Paderewskiego. Słynne Preludium Chopina zagrali bez fortepianu. Furorę w ich wykonaniu zrobiła muzyka z filmu „Ojciec Chrzestny” oraz koncert „W krainie tanga”. Ursynowska Orkiestra Kameralna to znakomici muzycy, w większości z Filharmonii Narodowej. A prywatnie – sąsiedzi.
Na warszawskim Ursynowie zameldowanych jest 150 tysięcy osób, w Polsce są tylko 23 miasta o większej liczbie mieszkańców. Dzielnica zasłużyła więc na własną orkiestrę. Ursynowska istnieje od pięciu lat, liczy ponad dwudziestu muzyków, grających na wirtuozowskim poziomie. Nie ma etatów, dyrektora, dyrygenta. – Tutaj są sami anarchiści, czyli soliści z dużym dorobkiem, ale świetnie ze sobą współpracujemy. Wspólnie wymyślamy repertuar, dzielimy się pomysłami i zadaniami. Każdy ma do odegrania ważną rolę, ja przez 18 lat prowadziłem szkolną orkiestrę, takie doświadczenie też się przydało – mówi skrzypek Andrzej Gębski, profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Dodaje: - Profesorem jestem na uczelni, a w orkiestrze Andrzejem i siedzę w pulpicie z moją studentką.
Zobacz także: Morze, pizza, sztuka, energia. Bartek Kieżun o włoskich fascynacjach i swojej najnowszej książce „Neapol łakomym okiem”
Orkiestrą najczęściej dyryguje pierwszy skrzypek Wojciech Proniewicz, synchronizuje grę kolegów skinieniem głowy i ramion. - Brak dyrygenta pozwala na większą kreatywność, mogę sugerować kolegom tempa, pauzy, kulminacje – mówi. Ze szczególnym sentymentem wspomina koncert Ursynowskiej, na którym grał jako solista bardzo trudnego Poloneza Karola Lipińskiego. Paganini, starszy od polskiego artysty o osiem lat, zapytany, kto jest najlepszym skrzypkiem na świecie, odparł: „Nie wiem, kto jest numerem jeden, ale Lipiński ma na pewno drugie miejsce”. Proniewicz często koncertuje za granicą i zapewnia, że Ursynowska to jedna z najlepszych orkiestr kameralnych, z jakimi występował.
Jej repertuar jest ambitny, ale nie „trudny” i bardzo się podoba. Mieszkańcy dzielnicy, bo to oni głównie przychodzą na koncerty, jako pierwsi na świecie usłyszeli w całości Suitę D-dur Ignacego Paderewskiego. Artysta jej nie dokończył, brakującą część stworzył kompozytor Sławomir Czarnecki - jego dzieła znajdują się m.in. na płycie, która w 2019 r. zdobyła Fryderyka za album roku w kategorii Muzyka Symfoniczna i Koncertująca. On również mieszka na Ursynowie - przy ulicy Wiolinowej. Dzięki orkiestrze ursynowianie mogli też poznać dzieła Józefa Nowakowskiego, przyjaciela Chopina, wybitnego kompozytora, o którym do niedawna nie słyszeli nawet absolwenci studiów muzycznych. A także podziwiać słynne Preludium e-moll op. 28 Chopina zagrane bez fortepianu – partie tego instrumentu zostały rozpisane na smyczki oraz obój i gitarę. Chopina jeszcze nikt tak nie wykonał, tę spektakularną aranżację stworzył kontrabasista Jerzy Cembrzyński. Utwory z koncertu znalazły się na płycie „Chopin/Nowakowski”, którą nagrali muzycy Ursynowskiej ze skrzypaczką Martą Gębską i pianistą Grzegorzem Skrobińskim jako solistami.
Wyjątkowa jest też atmosfera w orkiestrze, wszyscy muzycy podkreślają, że panuje idealna harmonia, nikt nie usiłuje grać pierwszych skrzypiec, nie krytykuje kolegów. Podobne relacje to rzadkość, bo gdy zbierze się tylu indywidualistów, bywa, że ambicje biorą górę. To tak, jakby zaprosić dwudziestu aktorów, specjalistów od głównych ról i oznajmić im, że wystąpią wyłącznie w scenach zbiorowych, a w dodatku nie będzie reżysera… Andrzej Gębski o rodzinnej atmosferze może mówić dosłownie. W orkiestrze gra jego żona Anna Betley-Gębska, na altówce, oraz ich córka, 21-letnia Marta Gębska, o której Konstanty Andrzej Kulka powiedział, że „jest nad wiek rozwiniętą młodą skrzypaczką o niesamowitym talencie i pięknym dźwięku”. Dołączyła do Ursynowskiej jako 16-latka. Występuje głównie jako solistka i przyznaje, że na początku na próbach trzeba było hamować jej temperament, ale starsi koledzy robili to bardzo serdecznie. - W wielu orkiestrach zazdrość i kompleksy są tak powszechne, że jedyne, na co ma się ochotę, to dźgnąć siedzącego obok muzyka smyczkiem w oko – śmieje się. – Dlaczego tak się dzieje? Bo w szkołach wszystkich nas, młodych muzyków, uczy się na solistów. Zostaje nimi niewielu, a potem ci sfrustrowani, by poprawić sobie samopoczucie, pouczają innych i ciągle mają pretensje. W Ursynowskiej jest zupełnie inaczej. Ktoś się pomylił? Nie szkodzi. Na próbach nie ma sielanki, ale zachwycił mnie luz muzyków. Oni niczego nie muszą udowadniać, mają dorobek i doświadczenie, wiele przeżyli, wiele słyszeli, nie muszą łechtać swojego ego. Nie w każdej orkiestrze można też pokazać, że podczas występu dobrze się bawimy. A tu na scenie uśmiechamy się do siebie i ten nastrój udziela się słuchaczom.
Skrzypaczka Justyna Bogusiewicz gra w Ursynowskiej od początku, jej drugą pasją jest sport. Gdy była dzieckiem, rodzice zastanawiali się, czy zostanie narciarką, łyżwiarką, czy muzykiem. - Stwierdzili, że gra na instrumencie jest najbezpieczniejszą opcją. Bardzo lubię występować z tym zespołem, mamy wszystko na wysokim poziomie: muzyków, program, wykonanie. I jeszcze się lubimy, co jest bardzo ważne. Gdy ludzie się kłócą, przyspiesza im puls, co ma przełożenie na dźwięk, jakość, interpretację. W Ursynowskiej oddychamy w jednym rytmie, spotykamy się, żeby zrobić coś pięknego i dać ludziom wytchnienie.
Słuchacze czują tę energię, wszyscy się do siebie uśmiechają. Zdarza się, że ktoś rozpozna na scenie swojego sąsiada, który mu uprzykrza życie ćwiczeniami na instrumencie, i obiecuje sobie, że od dziś będzie dla niego bardziej wyrozumiały. Po występie muzycy wychodzą do foyer, rozmawiają z widzami, nie ma podziału na artystów, znawców, melomanów czy tych, którzy rzadko słuchają klasyki.
Wielkim sukcesem orkiestry był ubiegłoroczny koncert „Ojciec Chrzestny”, z okazji 50-lecia premiery filmu. Bilety się rozeszły, zanim rozwieszono plakaty. Po występie widzowie wstali z miejsc i długo nie chcieli wypuścić artystów ze sceny. Muzyka Nina Roty jest evergreenem, ale oryginalne nagranie trochę pokryło się patyną. W wersji zaaranżowanej przez Jerzego Cembrzyńskiego zniknęły nostalgiczne tony, a całość wybrzmiała jak symfonia. – W tym przypadku odeszliśmy od zasady, że w naszej orkiestrze występują tylko mieszkańcy Ursynowa, bo uparłem się, żeby partie solowe na trąbkę, obój, waltornię i klarnet wykonali najlepsi muzycy w Warszawie, grający na instrumentach dętych – mówi Cembrzyński, który jako solista Orkiestry Filharmonii Narodowej został laureatem nagrody Grammy, przyznanej w 2017 roku za nagranie dzieł Krzysztofa Pendereckiego. Jest też liderem tria Con Passione (kontrabas, skrzypce, gitara), opracowuje dla niego aranżacje oraz komponuje.
Aleksandra Rojek w „Ojcu Chrzestnym” grała na oboju, na co dzień związana jest z Filharmonią Narodową, często też występuje jako solistka z orkiestrami brytyjskimi. – Ursynowska jest wyjątkowa, panuje tu pełna symbioza – mówi. Miała 14 lat, gdy zdała do szkoły muzycznej. Chciała grać na fagocie, ale profesorowie odradzali: „dziecko, fagot jest trudny, może wybierz klarnet albo flet. Zastanów się i jutro daj nam odpowiedź”. Następnego dnia akurat wywieszono w szkole listy egzaminów. - Zobaczyłam 14 fletów, 14 klarnetów i tylko cztery oboje. Tata poradził mi, żebym wybrała obój, to będę miała mniejszą konkurencję. Nie miałam pojęcia, co to jest ten obój, ale posłuchałam taty – opowiada. Oboiści mają unikatową umiejętność: mogą grać przez kilka minut bez przerywania dźwięku, bo nabierają powietrze nosem, a nie ustami. To się nazywa oddech permanentny. Kiedyś Aleksandra występowała w warszawskich Łazienkach z Waldemarem Malickim, który poprosił ją, by zaprezentowała widzom ten instrument oraz swoje możliwości. - Grałam bez zaczerpnięcia oddechu ze dwie i pół minuty, już w połowie rozległy się brawa – wspomina.
Krzysztof Bednarczyk w „Ojcu Chrzestnym” i na koncercie „W krainie tanga” wykonał solo na trąbce. - Też miałem 14 lat, gdy zdałem do szkoły muzycznej. Profesorowie wyznaczyli mi obój, ja także nie wiedziałem, co to jest. Potem jednak oznajmili, że będę grał na trąbce. Prawdopodobnie dlatego, że w tamtym czasie szkoły nie miały obojów lub były one słabej jakości, to bardzo drogi instrument – opowiada. On również bardzo sobie chwali współpracę z Ursynowską: - Ponieważ nie ma dyrygenta, inicjatywa należy do nas. To się wiąże z dużymi wyzwaniami, ale czujemy też większą satysfakcję. Jestem ursynowianinem i zawsze myślałem sobie, że skoro tu mieszka tylu dobrych muzyków, można by stworzyć orkiestrę, która by grała dla mieszkańców i firmowała dzielnicę.
Orkiestra powstała i koncertuje dzięki determinacji altowiolisty Grzegorza Chmielewskiego. Od 33 lat jest związany z zespołem Camerata Vistula, w którym grał m.in. z Konstantym Andrzejem Kulką. Z kilkoma muzykami Ursynowskiej stworzył też zespół Warsaw String Ensemble, niedawno występowali w Barcelonie i w Danii. Bywały jednak lata, w których, żeby mieć możliwość grania, zajmował się biznesem. – Kiedy nadchodzi kryzys, kultura obrywa jako pierwsza. I jako ostatnia łapie oddech, jak koniunktura się poprawia. Nie chciałem się frustrować brakiem pracy - tłumaczy. W trudnych dla muzyków czasach założył firmę szyjącą ubrania dla dzieci, dostarczał je do warszawskich Domów Centrum, ekspedientki były zrozpaczone, kiedy wrócił do grania. Przy kolejnym dołku został dystrybutorem towarów holenderskiego producenta. Gdy po latach sprzedał firmę, jego żona powiedziała: „Skoro wyszłam za muzyka, graj. Nie ma koncertów? To je zorganizuj”. Decydującą rozmowę odbył na ławce w parku z Jerzym Cembrzyńskim, który gorąco odwodził go od pomysłu stworzenia orkiestry - nie wierzył, że władze Ursynowa będą tym zainteresowane. Jednak Chmielewski się uparł i szybko przekonał ówczesnego szefa wydziału kultury. Powołał fundację „Sztuka i Pasja”, która organizuje koncerty muzyki klasycznej, jak coroczny Festiwal im. Witolda Maliszewskiego w powiecie piaseczyńskim, promuje też grę w brydża, a w ramach programu „Ursynowskie szanty” prowadzi warsztaty integracyjne, m.in. z osobami w spektrum autyzmu i z zespołem Downa.
Komponując skład orkiestry Chmielewski i Cembrzyński wyznaczyli trzy kryteria: muszą to być bardzo dobrzy muzycy, mieszkać na Ursynowie i mieć niewygórowane ego. – Jak ktoś jest zbyt wielkim artystą, to znaczy, że się nie nadaje – mówi Cembrzyński. Wszyscy artyści, do których się zwrócili, przyjęli pomysł z entuzjazmem. Orkiestra zadebiutowała jesienią 2018 r., teraz występuje w otwartym w ubiegłym roku Ursynowskim Centrum Kultury „Alternatywy”, gdzie znajduje się sala koncertowa z prawdziwego zdarzenia, na 350 miejsc. Bilety kosztują symboliczną złotówkę, koszty pokrywa urząd dzielnicy. Gdyby znalazły się większe fundusze, choćby z budżetu Centrum „Alternatywy”, orkiestra występowałaby częściej. To jest największe marzenie jej muzyków. Nie narzekają na brak innych propozycji, ale chcą w pełni wykorzystać potencjał Ursynowskiej. Taki koncert jak „Ojciec Chrzestny” mógłby być grany przez wiele tygodni, a odbył się tylko raz. Niedawno Ursynowska Orkiestra Kameralna przedstawiła nowy projekt: ”W krainie tanga” który też okazał się hitem: tanga w wersji na orkiestrę z trąbką jako instrumentem prowadzącym.
Klaudiusz Ostrowski, wiceburmistrz Ursynowa mówi, że jest fanem Orkiestry i deklaruje wsparcie: - Pierwszy raz poszedłem na jej występ w 2019 roku i od razu byłem zafascynowany. Każdy koncert zachwyca. Jestem pełen podziwu, chcę ją wspierać i w miarę możliwości będę to robił. Bo warto się chwalić i pokazywać tę naszą orkiestrę. Dzięki jej muzykom, którzy tu mieszkają, wierzę, że Ursynów jest najbardziej artystyczną dzielnicą w Warszawie. Chciałbym, żeby występowała częściej, ale wszystko zależy od środków finansowych. Nie ja jestem blokującym, tylko budżet.
Profesor Andrzej Gębski: - Wiemy, że obecnie brakuje pieniędzy na wszystko, ale warto przytoczyć przypisywane premierowi Churchillowi słowa. Gdy podczas wojny przedstawiono mu projekt budżetu, w którym nie było środków na kulturę, co tłumaczono pilniejszymi wydatkami, miał zareagować: „Jeżeli nie ma kultury, to o co my do cholery walczymy?”. Może warto więc zaapelować do urzędników: macie świetną orkiestrę o wszechstronnych możliwościach. Tylko brać, grać i dawać ludziom przyjemność.
Mat. prasowe