Pedro Almodóvar nie traci reżyserskiego tempa. Choć od premiery jego filmu „Ból i blask” minęły zaledwie trzy lata, właśnie powraca z kolejną genialną produkcją. W poprzednim dziele umożliwił stworzenie roli życia Antonio Banderasowi. Tym razem podobną szansę dał swojej największej muzie, Penelope Cruz. W „Matkach równoległych”, gdzie odegrała rolę Janis, poza fascynującą i niebywale autentyczną kreacją na pewno zapisze się w historii czymś jeszcze. Od teraz Penelope vel Janis zaczęła być postrzegana jako nowy symbol feminizmu.
Zobacz także: Oto najlepsze seriale nieanglojęzyczne. Polska produkcja zajęła wysokie miejsce
Tytuł najnowszego dzieła Almodóvara nie jest abstrakcyjną zagadką i faktycznie naprowadza widzów na główną oś fabularną. Rozplata się ona potem na mnóstwo intrygujących wątków i bardzo trudnych zagadnień, takich jak okrutne rządy Francisca Franco, czy problematyka pamięci. Przez cały czas trwania filmu nie będziemy jednak rozstawać się z tematem macierzyństwa i kobiecości. Jak to u Almodóvara bywa kobiecości odważnej, niestrudzenie łamiącej konwenanse i dającej ogromną siłę. Także kobiecości niezależnej.
Wspomniana Janis na oddziale położniczym poznaje Anę. Janis jest dojrzałą kobiecą, Ana nastolatką. Życie obu ma zmienić się nie do poznania, w końcu dosłownie za moment po raz pierwszy zostaną matkami. Poza trudami mających rozpocząć się lada chwila porodów, łączy je także życiowa sytuacja. W obu kłębią się wielkie emocje, są singielkami i czeka je los samotnych matek.
Mogłoby się wydawać, że drogi Janis i Any przecięły się jedynie na czas pobytu w szpitalu, jednakże życie, jak to ma w zwyczaju, zacznie płatać im figle. Nieoczekiwanie połączy je nieprawdopodobnie silna więź. Więź znacznie silniejsza od więzów krwi. Pełne goryczy zawirowane perypetie, ukazane jednak z dozą słynnego almodóvarowskiego humoru będą miały wspólny mianownik – feminizm. Tak, „Matki równoległe” śmiało można uznać za krzepiący feministyczny manifest.
Już dawno nie pojawiła się bowiem na srebrnym ekranie bohaterka, która emanowałaby tak ogromną życiową siłą jak Janis. Jej córka jest owocem relacji z mężczyzną, który emocjonalnie nie jest w stanie poradzić sobie w wejściem w rolę ojca. Bezskutecznie namawia ją na aborcję. Janis podejmuje więc decyzję o rozstaniu, mimo że darzy go niemałym uczuciem. Od dawna marzy o byciu matką i nie pozwoli, by coś stanęło jej na przeszkodzie. Zdaje sobie sprawę z tego, że odtąd jej życie nie będzie malowane wyłącznie w optymistycznych barwach, ale nie waha się.
Walczy o swoje ideały, marzenia. Nie godzi się na kompromisy. Chce pozostać wierną sobie, nawet jeśli okazałoby się to arcytrudne. Spaja historię, okazując się pomostem pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Jest wojowniczką.
Penelope Cruz, która w filmie pojawia się w koszulce, na jakiej widnieje hasło „We should all be feminists”, sprawdza się w roli Janis doskonale. Gra z wielką charyzmą, a to że w życiu prywatnym wyznaje feministyczne zasady, musi jej w tym dopomagać tak samo, jak kunszt aktorski. Jeśli będzie chciało się przywołać jeden z najlepiej oddanych portretów feministek wszech czasów, będzie to właśnie Penelope Cruz w roli Janis.
Chłońmy jej życiową odwagę i koniecznie wybierzmy się na seans „Matek równoległych”.
Zobacz także: Ostatni odcinek „Euphorii” przyniósł dwie niepokojące teorie. Fani przeczuwają najgorsze