Główny bohater to Tucker Case - lotnik. Opowieść rozpoczyna się od wydarzenia, którego Tuck zupełnie nie przewidział. Otóż spotyka w klubie piękną kobietę, a trzeba zaznaczyć, że nie stroni ani od towarzystwa pań, ani od alkoholu. Po jej namowie wsiadają do różowego samolotu. Niestety, podniebna przygoda miłosna nie wypala, rozbijają się i Tuck traci licencję pilota.
Grozi mu więzienie i jedyna opcja, jaka pojawia się na horyzoncie, to propozycja pracy gdzieś w Mikronezji, na zapomnianej wyspie. Supertajne zlecenie, z superwysokimi zarobkami od misjonarza i jego seksownej, jasnowłosej żony.
"Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości" to fantastyczna powieść przygodowo-sensacyjna, z elementami (jak przystało na Moore'a) humorystycznymi. Czytając książkę, nigdy nie jesteśmy do końca pewni, co jest grane.
Momenty poważniejsze, które sprawiają, że część sensacyjna książki jest interesująca, nie doprowadzą nas do takiego napięcia jak w typowych powieściach z tego gatunku. Sytuacje z dreszczykiem po prostu się nie zdarzają, ponieważ zawsze w takich momentach pojawia się albo gadający nietoperz, albo dziwna dewiacja seksualna, albo spodenki w latające świnki, które rozbrajają cały groźny nastrój.
Na kolejnych stronach powieści poznajemy również ludożerców, chłopaka - dziewczynę, czyli transwestytę, oraz tajemniczego Vincenta. Fabuła nie jest powalająca, jednak pomysłowość i wyobraźnia połączone z humorem nie pozwolą nam się nudzić.
To książka w sam raz na zimowe wieczory – lekka, zabawna i przyjemna, a do tego bezwstydna i bezczelna. Po prostu godna polecenia.